Decyzja zapadła szybko, bez większych rozmów czy wątpliwości. Wiedziałem, że to jest nieuniknione. Zresztą, nikt z nas – ja ani moja siostra – nie miał wyrzutów sumienia. Mama nigdy nie była dla nas matką. To, co zrobiła, było tylko końcem drogi, która rozpoczęła się już dawno temu, gdy jako dzieci patrzyliśmy, jak kolejni mężczyźni przechodzili przez nasze życie jak burza, zostawiając nas w ruinach.


Nasze dzieciństwo nie było normalne. Zamiast wspomnień o rodzinnych świętach, wakacjach czy wspólnych chwilach, pamiętam tylko jej nieobecność. Zawsze gdzieś biegła, zawsze w poszukiwaniu miłości, której najwyraźniej nigdy nie mogła znaleźć w nas, swoich dzieciach. Mężczyźni – to oni byli w centrum jej świata. A my? My byliśmy dodatkiem, czymś, co można zepchnąć na dalszy plan, kiedy pojawiał się kolejny "ten jedyny".


Pamiętam, jak miała nas zostawiać na całe dnie u sąsiadów albo z nianią, bo "musiała wyjść". Wychodziła i nie wracała do późnej nocy, a my, siedząc w ciemnym salonie, czekaliśmy, aż znowu pojawi się w drzwiach, pachnąca nowymi perfumami i z szerokim uśmiechem, który zawsze znaczył tylko jedno – był nowy mężczyzna.


Przez lata patrzyłem, jak buduje swoje życie wokół nich, nie zauważając, że ja i moja siostra coraz bardziej oddalaliśmy się od niej. Próbowaliśmy się do niej zbliżyć, ale ona zawsze była zajęta, zawsze z głową gdzieś indziej. Kiedyś myślałem, że to ja jestem problemem, że może gdybym był lepszym dzieckiem, kochałaby mnie tak, jak kochała tych wszystkich mężczyzn. Ale z czasem zrozumiałem, że to nie miało znaczenia, kim byłem. Ona po prostu nigdy nie umiała nas kochać.


I tak, kiedy zaczęła chorować, stało się jasne, że nie będziemy w stanie się nią zająć. Oddaliśmy ją do domu opieki. Był to chłodny, techniczny krok. Dom opieki, najlepiej oceniany w okolicy. Wysłałem wniosek, podpisałem dokumenty, nawet nie patrząc na moją siostrę.

Żadne z nas nie czuło potrzeby dyskusji. Po prostu wiedzieliśmy, że nie ma innej drogi.


– To dla jej dobra – powiedziała moja siostra, kiedy siedzieliśmy razem w jej kuchni, pijąc kawę. Ale oboje wiedzieliśmy, że to nie była prawda. To nie chodziło o jej dobro. Chodziło o to, żebyśmy my mogli wreszcie żyć bez tego ciężaru, bez tej niewidzialnej przeszłości, która nas zawsze ścigała.


Dzień, w którym ją oddaliśmy, był jak każdy inny. Przywieźliśmy ją do domu opieki, gdzie czekały już pielęgniarki. Spojrzała na nas, próbując coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie patrzeć jej w oczy. Czy żałowała? Czy w końcu zrozumiała, co dla nas znaczyło być jej dziećmi? Nie wiem i nie chciałem wiedzieć. W tamtej chwili wszystko, co czułem, to pustkę.


Kiedy pielęgniarki zabrały ją do środka, nie było żadnych łez, żadnych pożegnań. Po prostu odwróciliśmy się i wyszliśmy. Była to cicha decyzja, która przypieczętowała naszą przeszłość – przeszłość pełną bólu, zaniedbania i braku miłości.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Całe życie poświęciłem swojej żonie": Kiedy ciężko zachorowałem, ona mnie porzuciła. Ale jesteśmy małżeństwem już od ponad 30 lat


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Z żoną daliśmy naszym dzieciom wszystko": Kupiliśmy mieszkania i samochody, a na starość przez nich straciliśmy wszystko