Że będę siedzieć w pustym mieszkaniu, patrzeć na dwie kreski na teście ciążowym i nie wiedzieć, czy mam się śmiać, czy płakać. Powinnam czuć radość — przecież życie rośnie we mnie. Ale czuję tylko strach. Bo nie wiem, czyje to życie.

Nie planowałam tego. Nie planowałam niczego, co się wydarzyło przez ostatni rok. Po rozwodzie myślałam, że już nigdy nikogo nie pokocham. Byłam pusta w środku. Samotność potrafi być gorsza niż ból — wchodzi pod skórę, dławi, odbiera rozsądek.

Najpierw był Adam. Poznaliśmy się w pracy. Ciepły, dojrzały, mądry. Rozumiał mnie bez słów. W jego obecności czułam się znów kobietą, nie tylko rozwódką z problemami. Ale Adam miał żonę. „To skomplikowane” — powtarzał. I ja w to wierzyłam.

Potem pojawił się Marek. Zupełne przeciwieństwo Adama — młody, impulsywny, pełen życia.
Nie pytał, nie analizował. Po prostu był. Przy nim nie myślałam o przyszłości. Żyłam chwilą, jakbym próbowała nadrobić wszystkie lata, w których tylko przetrwałam.

Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, świat stanął. Najpierw przyszła panika. Potem wstyd. A na końcu pytanie, które mnie dobija: kto jest ojcem?

Liczyłam dni, tygodnie. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy i z kim byłam bliżej. Ale wszystko zlało się w jedno — w chaos emocji, winy i zapomnienia. Zrozumiałam, że nie wiem. Że naprawdę nie wiem.

Adam, kiedy mu powiedziałam, zbladł. „Nie mów nikomu” — wyszeptał. Nie zapytał nawet, jak się czuję. Dwa dni później przestał się odzywać. Zniknął.

Marek… Marek się zaśmiał. „Spoko, może to moje, może nie. Jak będzie trzeba, pomożemy.”

Pomóc? Nie wiesz, jak się pomaga komuś, kto nie wie, kim jest jego dziecko.

Od tamtej pory nie śpię. Bo każda noc przynosi to samo pytanie. I coraz bardziej boję się dnia, kiedy to dziecko zapyta: „Mamo, kto jest moim tatą?”

Wiem, że muszę zrobić badania, sprawdzić, kto jest ojcem. Nie dlatego, że chodzi o pieniądze. Tylko dlatego, że to dziecko ma prawo znać prawdę. A ja — prawo do spokoju.

Czasem kładę rękę na brzuchu i mówię szeptem: „Nie martw się. Poradzimy sobie.”

Ale nie wiem, czy kłamię dziecku, czy sobie.

Patrzę w lustro i widzę kobietę, której już nie poznaję. Która chciała tylko odrobinę czułości, a dostała hańbę. Która szukała miłości, a znalazła samotność głębszą niż kiedykolwiek.

Nie wiem, jaką matką będę. Nie wiem, czy potrafię kochać to dziecko bez cienia żalu. Ale wiem jedno — nie pozwolę, by ktoś je skrzywdził, choćbym miała sama dźwigać ten wstyd do końca życia.

Bo jeśli cokolwiek w tym wszystkim ma sens, to tylko to maleńkie serce, które bije pod moim.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mąż przepuszcza pieniądze na gry, a ja nie mam za co ubrać dzieci": Coraz częściej pytam siebie, jak długo jeszcze to wytrzymam

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Chciałem spełnić jej marzenie o wielkim weselu, więc zadłużyłem się po uszy": W dniu ślubu zostałem sam pod ołtarzem