I jedyne, o czym marzę, to żeby wreszcie położyć się do trumny i odpocząć. Nie ze strachu przed życiem, ale z jego zmęczenia. Bo ile można trwać, kiedy nikt już nie widzi, że się jeszcze jest?

Kiedyś byłam potrzebna. Byłam matką, żoną, kobietą, która potrafiła wszystko. Nie spałam po nocach, prałam ręcznie, gotowałam, szyłam, uczyłam dzieci chodzić, mówić, żyć. To był sens mojego życia — moje dzieci. Wszystko dla nich.

Mąż zmarł wcześnie. Zostałam sama z dwójką maluchów i kredytem. Nie pytałam nikogo o pomoc, nie narzekałam. Pracowałam, ile mogłam. Czasem brakowało sił, ale powtarzałam sobie: „Jeszcze trochę, dla nich warto.”

Minęły lata. Dzieci dorosły, wyprowadziły się, założyły własne rodziny. Byłam z nich dumna — mądre, zaradne, samodzielne. Myślałam, że kiedyś przyjdą, przytulą, zapytają: „Mamo, jak się czujesz?”

Ale dziś wiem, że to były tylko moje marzenia.

Teraz jestem dla nich tylko obowiązkiem. Problemem do rozwiązania. Nie mam już domu — sprzedałam, żeby im pomóc. Zamieszkałam w małym pokoiku w bloku, bo tak było „wygodniej dla wszystkich”. Dzwonią raz na jakiś czas. Nie z troski. Z przyzwyczajenia.

— Mamo, jak tam zdrowie?


— Dobrze, dziecko.


Kłamię. Bo przecież i tak nie mają czasu słuchać.

Kiedy odwiedzają mnie raz w roku, czuję się jak gość we własnym życiu. Siedzą chwilę, patrzą na zegarek, mówią, że muszą wracać, bo dzieci, praca, dom. A ja tylko kiwam głową. Bo co mam powiedzieć? Że wieczorami siedzę przy oknie i rozmawiam sama ze sobą? Że czasem mówię do zdjęcia męża, żeby chociaż ktoś odpowiedział?

Nie chcę im przeszkadzać. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę, żeby wzdychali, gdy dzwonię. Dlatego coraz rzadziej dzwonię. Coraz częściej milczę.

Ludzie mówią:


— Dobrze pani wygląda jak na swój wiek.


A ja się uśmiecham, bo nie wiedzą, że to tylko maska. Bo w środku już dawno wszystko we mnie umarło.

Kiedy kładę się spać, myślę: „Może dziś.”

Może dziś przyjdzie ten dzień, kiedy po prostu przestanę się budzić. Bez bólu, bez łez, bez tego uczucia pustki, które boli bardziej niż choroba.

Nie boję się śmierci. Bo ona jest jedyną, która się o mnie upomni. Jedyną, która nie zapomni, że istnieję.

Czasem tylko modlę się, żeby moje dzieci, kiedyś, po latach, nie poczuły tego, co ja teraz. Tego cichego, nieznośnego bólu bycia niepotrzebnym. Bo to nie starość zabija człowieka.
To obojętność najbliższych.

To też może cię zainteresować: Karol Nawrocki znów w centrum uwagi. Oświadczenie majątkowe prezydenta wywołało pytania

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Ewa Błaszczyk w poruszającym wyznaniu. "Miała już trzy momenty, kiedy mogła się z nami pożegnać"