Mój mąż, Andrzej, był moją opoką przez ponad trzydzieści lat. Razem przeżyliśmy wszystko – radości, trudne chwile, wychowanie naszych dzieci. Myślałam, że kiedy go zabraknie, będę mogła choć przez chwilę w ciszy opłakać jego stratę, że moje dzieci – nasze dzieci – będą moim wsparciem.
Ale życie okazało się brutalne. Jeszcze nie zdążyłam zdjąć żałobnej sukni, gdy zaczęli kłócić się o spadek.
Andrzej nie zostawił testamentu. Przez lata wierzył, że wszystko się ułoży, że jesteśmy rodziną, że w razie czego nasze dzieci będą potrafiły się porozumieć. Mylił się.
Tydzień po pogrzebie siedziałam w kuchni, wciąż pogrążona w bólu. Dom wydawał się nienaturalnie cichy, jakby brakowało w nim oddechu. Nagle usłyszałam podniesione głosy w salonie.
„Nie uważam, że mama powinna mieszkać tu sama” – powiedział mój syn, Marek. „Dom jest za duży, a my moglibyśmy go sprzedać i podzielić się pieniędzmi.”
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
„Mamo, przecież masz tylko swoją emeryturę” – dodała córka, Natalia. „Jeśli sprzedamy dom, będziesz miała środki na życie i nie będziesz na nas zdana.”
Zdana na nich? Przez całe życie dbałam o nich, gotowałam, troszczyłam się. A teraz, kiedy dopiero co pochowałam męża, oni planowali sprzedać dom, w którym spędziliśmy całe życie?
„Dom należy do mamy” – powiedziała ich ciotka, która również była w pokoju. „To jej miejsce, jej wspomnienia. Nie możecie jej wyrzucić.”
Ale moje dzieci nie słuchały. Nie chodziło o mnie. Chodziło o pieniądze.
Każdego dnia rozmowy o spadku stawały się coraz bardziej brutalne. Marek chciał, by sprzedać dom i podzielić wszystko równo. Natalia uważała, że skoro była częściej przy mnie, powinna dostać więcej.
A ja? Ja nawet nie miałam czasu na żałobę. Nie mogłam płakać po mężu, nie mogłam myśleć o pustce, jaka po nim została – bo musiałam walczyć o coś, co powinno być dla nich świętością.
Pewnego dnia nie wytrzymałam.
„Czy wy w ogóle rozumiecie, co robicie?” – krzyknęłam, patrząc na ich zimne twarze. „Wasz ojciec dopiero co odszedł! Zamiast go opłakiwać, kłócicie się o pieniądze, jakby był wam winien coś więcej niż życie, które wam dał!”
Zapadła cisza. Przez chwilę miałam nadzieję, że się opamiętają. Ale Marek tylko wzruszył ramionami.
„Mamo, to nie tak, że nie jesteśmy smutni. Ale trzeba myśleć przyszłościowo.”
Przyszłościowo? A co z moją przyszłością?
Dziś siedzę sama w pustym domu. Walczę, by go nie stracić, ale wiem, że moje dzieci patrzą na mnie nie jak na matkę, lecz jak na przeszkodę w dostępie do spadku.
I myślę o Andrzeju. Czy gdyby wiedział, że po jego śmierci jego dzieci zamienią się w obcych ludzi, postąpiłby inaczej? Czy sporządziłby testament, chroniąc mnie przed tym koszmarem?
Nie wiem. Wiem tylko jedno – nigdy nie sądziłam, że w najtrudniejszym momencie życia będę musiała walczyć nie o przetrwanie, ale o własną godność.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Brat obiecał, że zajmie się naszymi rodzicami": Ale zostawił wszystko na mojej głowie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zbigniew Ziobro pokazał, co się działało pod jego domem. Miał pewnych gości