Nigdy nie myślałam, że będę tą kobietą, która zdradzi. Zawsze wierzyłam, że jestem silniejsza. Że wiem, gdzie kończy się samotność, a zaczyna wierność.


Ale samotność potrafi być jak trucizna – działa powoli, po cichu, aż w końcu nie wiesz, kiedy przestajesz oddychać.

Mój mąż był dobrym człowiekiem. Naprawdę dobrym. Tylko że dobro potrafi być zimne, jeśli nie ma w nim ciepła.


Był obecny, ale nieobecny.


Codziennie te same gesty, te same słowa, te same spojrzenia, które nic nie znaczyły.
Wracał z pracy, jadł obiad, włączał telewizor. A ja siedziałam obok, jak cień, jak tło jego życia.

Nie krzyczałam, nie prosiłam. Zamknęłam się w sobie. A potem… pojawił się on.

Nie szukałam go. Przyszedł sam. Z uśmiechem, który przypomniał mi, że kiedyś byłam kobietą, a nie tylko żoną.


Powiedział: „Masz piękne oczy.”


Tak prosto, tak zwyczajnie, że aż zabolało. Bo nikt tak nie mówił od lat. Zaczęliśmy rozmawiać. O niczym i o wszystkim. Śmiałam się przy nim jak dziewczyna, którą dawno zgubiłam.


A potem już nie umiałam przestać.

Spotkania stawały się częstsze. Każde z nich było jak ogień, który palił i uzależniał.
Czułam, że żyję. Czułam, że ktoś mnie widzi.


Wierzyłam, że to miłość. Wierzyłam, że tym razem jestem ważna. Ale on karmił mnie słowami, które pachniały kłamstwem.


Mówił, że zostawi żonę. Nie zostawił.


Mówił, że mnie kocha.Nie kochał.


Kiedy odszedł, zabrał wszystko – spokój, wiarę, oddech. A ja została z wstydem.

Mąż nic nie wiedział. A przynajmniej tak myślałam. Do dnia, w którym wrócił wcześniej z pracy.


Wszedł do domu cicho. Położył klucze na stole. Spojrzał na mnie. I już wiedziałam.
Nie musiał pytać. Nie musiał krzyczeć.


W jego oczach było wszystko – ból, rozczarowanie, żal.

— Od kiedy? — zapytał cicho.


Nie odpowiedziałam. Bo jak wytłumaczyć pustkę? Jak nazwać samotność, która pchnęła mnie w cudze ramiona?

Milczałam.


A on spytał:


— Kochasz go?


Łzy popłynęły same.


— Nie — wyszeptałam. — Myślałam, że tak, ale to nie była miłość. To była desperacja.

Usiadł naprzeciwko mnie. Długo patrzył. Nie mówił nic. Cisza między nami była cięższa niż słowa.


— Dlaczego? — zapytał w końcu.


— Bo chciałam poczuć się kochana — odpowiedziałam. — Choć raz.


W jego oczach coś pękło.


— A warto było? — spytał.


Pokręciłam głową.


— Nie. On mnie zniszczył.


— A mnie? — zapytał. — Mnie też zniszczyłaś.

Wstał.Bez krzyku, bez gniewu. Spakował kilka rzeczy i wyszedł.


Drzwi zamknęły się cicho. A ja upadłam na podłogę i zrozumiałam, że nigdy wcześniej nie byłam tak sama.

Tamten drugi zniknął. Mąż odszedł.


A ja zostałam z sobą – z kobietą, której nie umiałam pokochać. Z kobietą, która chciała tylko poczuć się kochana, a zamiast tego straciła wszystko.

Minęły lata. Nie wrócił. Nie szukałam go.


Widziałam go raz, przypadkiem.

Z nową kobietą. Uśmiechał się. Wyglądał spokojnie. A ja, stojąc po drugiej stronie ulicy, zrozumiałam, że on się uleczył. A ja — wciąż krwawię.

Bo są rany, które nigdy się nie goją. Są błędy, które uczą nas wszystkiego, tylko nie przebaczenia. Zdradziłam, bo chciałam poczuć się kochana.


Nie wiedziałam, że ten drugi zniszczy mnie doszczętnie.


Ale teraz wiem jedno — nikt nie potrafi zranić kobiety tak głęboko, jak jej własna tęsknota za miłością.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zakochałam się w żonatym": Obiecał, że odejdzie. Potem zniknął, jakby nigdy nie istniał

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mama zawsze mówiła, że wie, co dla mnie najlepsze": A potem sama poprosiła mnie o przebaczenie