Tak mówili wszyscy — i ja też w to wierzyłam. Że miłość jest przereklamowana, że nie karmi, nie płaci rachunków, nie daje spokoju. A on był dobrym człowiekiem — stabilnym, spokojnym, odpowiedzialnym. Zawsze punktualny, zawsze przewidywalny. Nie palił, nie pił, nie krzyczał.


Mama mówiła: „Z takim będziesz miała pewne życie.”


I rzeczywiście — miałam. Pewne, ciche, poukładane. Tylko serce milczało.

Na początku myślałam, że to przyjdzie z czasem. Że uczucie można sobie wychować, jak dziecko. Że jak się człowiek stara, to i miłość się nauczy.


Ale wieczory robiły się coraz dłuższe, a łóżko coraz zimniejsze — mimo że on spał obok.
Nie bił, nie zdradzał, nie ranił słowem.


Tylko był… obcy.


Jak mebel, który stoi w domu od lat — potrzebny, ale niekochany.

Patrzyłam, jak codziennie czyta gazetę przy śniadaniu, jak odkłada łyżeczkę dokładnie na ten sam talerzyk, jak pyta:

— Wszystko w porządku?


A ja odpowiadałam:


— Tak, wszystko dobrze.


Bo tak wypadało. Bo tak trzeba.

Ale nocą… nocą ciało pamiętało coś innego. Dotyk, którego nigdy nie było. Oddech, który nie należał do niego. Tęsknotę, której nie wolno mi było mieć.


Zrozumiałam wtedy, że rozsądek może dać dach nad głową, ale nie ciepło w sercu. Że zapewnia stabilność — ale nie namiętność. Że w dzień trzyma cię przy życiu, ale w nocy nie potrafi przytulić.

Czasem myślę, że gdyby był gorszy — łatwiej byłoby odejść. Ale jak odchodzi się od kogoś, kto nic złego nie zrobił? Kto tylko nie umiał kochać?


A może to ja nie umiałam?

Minęły lata. Dzieci dorosły, dom wypełniły wspomnienia, zapach kawy i milczenie.
Patrzymy na siebie jak współlokatorzy, którzy znają się zbyt dobrze, by zaczynać rozmowę.
On uśmiecha się do mnie łagodnie.


A ja też się uśmiecham.


Bo przecież nie powiem mu, że w nocy, gdy śpi obok, czuję się jak najdalej od niego.
I że największy błąd w moim życiu był wtedy, gdy pomyliłam rozsądek z miłością.

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: