A ja nie dostałam nic. Nic oprócz wspomnień, bezsennych nocy i poczucia, że w tej rodzinie byłam tylko wtedy potrzebna, gdy trzeba było coś zrobić, nie — gdy trzeba było podziękować.

Byłam z tatą do końca. To ja podawałam mu leki. To ja zmieniałam pościel, kiedy nie miał już siły wstać. To ja trzymałam go za rękę, gdy mówił, że się boi.

Reszta rodziny?

Dzwonili raz w tygodniu. Przyjeżdżali w niedzielę, z ciastem i uśmiechem, żeby mieć czyste sumienie. A potem znikali.

Kiedy tata odchodził, byłam obok. Czułam, jak jego dłoń stygnie. Jak przestaje oddychać.
Szeptałam mu, że wszystko będzie dobrze, choć wiedziałam, że już nie będzie. A potem zostałam sama — z pustym domem i ciszą, która bolała jak rana.

Po pogrzebie zjechali się wszyscy — dzieci, wnuki, ciotki, kuzyni. Wszyscy mieli opinie. Wszyscy mieli plany.

Ja milczałam.

Bo wiedziałam, że dla nich to już tylko sprawa dokumentów. Nie człowieka. Nie ojca.

Kiedy przyszło do podziału spadku, siedziałam z boku.

Nie prosiłam o nic. Nie chciałam. Myślałam, że wystarczy, że wiedzą, jak było. Że widzieli, kto się poświęcił. Że zrozumieją.

Ale nie zrozumieli.

— Tata tak zdecydował — powiedział brat.


— Wszystko zapisał nam.


Podsunęli papiery, pokazali podpis. Prawdziwy, bez wątpliwości. A ja patrzyłam na te litery, na jego znajomy charakter pisma, i czułam, jak pęka we mnie coś, czego nie da się skleić.

Nie powiedziałam ani słowa. Bo co miałam powiedzieć? Że byłam przy nim, gdy wy kręciliście głowy od obowiązku? Że to ja słyszałam jego ostatnie słowa? Że mówił: „Dziękuję, że jesteś” — a ja naprawdę byłam?

Wyszłam z kancelarii i po prostu poszłam przed siebie. Bez celu. Bez planu. Bez łez. Bo nie zawsze można płakać — czasem człowiek jest zbyt zmęczony, żeby mieć siłę nawet na to.

Nie wiem, czy to naprawdę jego decyzja, czy ktoś mu pomógł ją podjąć. Nie wiem, czy był wtedy świadomy, co podpisuje.

Może był. Może chciał uniknąć konfliktów. Może myślał, że „ona sobie poradzi”. Bo zawsze sobie radziłam.

Dzisiaj, kiedy mijam dom, w którym się wychowałam, czuję tylko chłód.

Nie tęsknotę. Nie żal. Chłód. Jakby to miejsce przestało być moje. Jakbym ja przestała być ich.

Zabrali pieniądze, działki, papiery. Niech mają. A ja mam coś, czego oni nigdy nie będą mieli — spokój w sercu, że byłam z tatą do końca. Nie dla testamentu. Nie dla spadku. Dla niego. Bo go kochałam.

I kiedy zamykam oczy, widzę jego uśmiech. Nie notariusza, nie brata, nie dokumenty. Jego.

I wtedy wiem, że chociaż nie dostałam nic, tak naprawdę dostałam wszystko, co najważniejsze.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zostawiłem ją w najgorszym momencie": Wróciłem, gdy było już za późno

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Fani nie kryją niepokoju o stan Zbigniewa Hołdysa. Jego ostatni wpis wywołał lawinę spekulacji