Od kiedy moja córka, Kasia, urodziła pierwsze dziecko, jej życie stało się chaosem. Nie mogłam patrzeć, jak zmaga się z codziennością – maleństwo, dom, praca. Od razu zaoferowałam pomoc, przekonana, że jako matka jestem jej to winna. Ale z czasem ta pomoc stała się moim obowiązkiem, a ja z matki i babci zmieniłam się w sprzątaczkę i nianię, która nigdy nie usłyszała słowa „dziękuję”.


Każdego dnia budzę się o świcie i jadę do Kasi. Zajmuję się wnukami – ubieram, karmię, prowadzę do przedszkola. Kiedy dzieci są poza domem, sprzątam mieszkanie, gotuję obiady, robię zakupy. Kasia wraca z pracy wieczorem i rzuca krótkie „wszystko gotowe?”. Nie pyta, jak się czuję, czy nie jestem zmęczona. Dla niej to normalne, że zawsze jestem na miejscu i wszystko robię.


– „Mamo, możesz zostać dłużej? Musimy z Markiem wyjść na kolację.”


Takie prośby słyszę niemal codziennie. A kiedy raz odważyłam się odmówić, bo sama źle się czułam, Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.


– „Mamo, przecież nic wielkiego nie robisz. To tylko dzieci. Jak możesz mi odmówić?”


Te słowa zabolały mnie bardziej, niż chciałabym przyznać. Cały dzień spędzałam na nogach, rezygnując z własnych planów, a ona uważała, że „nic nie robię”.


Pewnego dnia, kiedy wnuki spały, postanowiłam porozmawiać z Kasią. Usiadłam przy stole i spojrzałam na nią, próbując znaleźć odpowiednie słowa.


– „Kasiu, musimy porozmawiać. Czuję, że nie doceniasz tego, co dla ciebie robię. Poświęcam cały swój czas, a ty nawet nie zapytasz, czy jestem zmęczona.”


Jej reakcja mnie zaskoczyła. Przerwała mi w połowie zdania, podnosząc głos.


– „Mamo, naprawdę musisz robić z tego dramat? Przecież to normalne, że pomagasz. Jesteś babcią, to twoja rola!”


Zabrakło mi słów. Jak mogła tak myśleć? Czy naprawdę sądziła, że moim obowiązkiem jest rezygnacja z własnego życia, by zajmować się jej rodziną?


Tego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W pustych ścianach mojego mieszkania czułam, jak narasta we mnie smutek. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie popełniłam błąd. Czy zbyt łatwo dawałam się wykorzystywać? Czy za bardzo chciałam być potrzebna? A może moja miłość do Kasi zaślepiła mnie na tyle, że pozwalałam jej przekraczać granice?


Przez kolejne dni unikałam odwiedzin u Kasi. Chciałam zobaczyć, czy zauważy moją nieobecność. Czy zadzwoni, zapyta, czy wszystko w porządku. Ale telefon milczał. Kiedy w końcu zadzwoniła, jej słowa były jak kolejny cios.


– „Mamo, możesz w końcu przyjść? Tu jest bałagan, a dzieci ciągle pytają, gdzie jesteś.”
Nie pytała, dlaczego mnie nie było. Nie martwiła się, czy coś się stało. Dla niej byłam tylko osobą, która miała zajmować się jej dziećmi i domem.


Dziś wciąż jeżdżę do Kasi, ale coś we mnie się zmieniło. Zrozumiałam, że moja pomoc nie jest doceniana, a moja miłość jest traktowana jak coś oczywistego. Zaczynam stawiać granice – odmawiam, kiedy czuję, że potrzebuję odpoczynku. Ale serce wciąż boli, że moja własna córka nie widzi we mnie matki i babci, lecz kogoś, kto po prostu „ma pomóc”.


Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumie, jak bardzo mnie rani. Ale uczę się, że czasem trzeba myśleć o sobie – nawet jeśli to oznacza, że nie usłyszę słowa „dziękuję”, na które tak długo czekałam.


To też może cię zainteresować: Niepokojące wieści z domu Piotra Kraśki. Chodzi o córkę


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Jolanta Kwaśniewska ucięła plotki o ślubie kościelnym. Odwołała się do prawa kanonicznego