Ona – bo zostawia wszystko, co znała. Ja – bo zostaje bez niej. Obiecała, że będzie dzwonić. Że choćby krótko, ale codziennie.
Mówiła:
— „Mamo, nie martw się. To tylko praca, żeby mieć lepszy start. Jesteśmy przecież rodziną. Zawsze będziemy blisko.”
Wierzyłam. Jak matka wierzy zawsze. Bo miłość matki nie zna granic – ani geograficznych, ani emocjonalnych.
Na początku pisała codziennie. Potem co kilka dni. Później już tylko, gdy miała problem. Aż w końcu… cisza.
Tylko raz na jakiś czas krótkie:
— „Wszystko okej, nie dzwoń. Praca.”
A ja siedziałam wieczorami w kuchni, z telefonem w ręku, i patrzyłam, czy ekran się rozświetli. Nie rozświetlał się. Ale kiedy pewnego dnia napisała:
— „Mamo, potrzebuję pieniędzy. Błagam.”
Nie wahałam się. Choć sama mam skromną emeryturę. Choć liczę każdy grosz. Oddałam, co miałam. Bo wtedy znów byłam jej mamą. Znów mnie potrzebowała. Wróciła tylko na chwilę – do przelewu.
Potem znowu cisza. Nie chcę pieniędzy z powrotem. Nie chodzi o to. Chodzi o to, że jestem matką tylko wtedy, gdy coś trzeba.
A kiedy chcę tylko usłyszeć, jak się czuje, co robi, czy śmieje się czasem – nie jestem nikim ważnym.
Kiedyś zadzwoniła sąsiadka:
— „Twoja córka wrzuciła zdjęcia z wakacji. Tak jej dobrze, promienieje.”
Spojrzałam na te zdjęcia. Z uśmiechem, w nowej sukience, z kieliszkiem w dłoni. A ja siedziałam sama, przy zgaszonej lampce, i pytałam siebie:
„Czy naprawdę tak trudno jest napisać jedno słowo: mamo?”
Może kiedyś wróci. Może kiedyś przypomni sobie, kto pierwszy trzymał ją za rękę, gdy się bała. Może.
Ale wiem jedno: nie chcę być matką tylko wtedy, gdy trzeba ratować czyjeś życie.
Chcę być matką wtedy, gdy po prostu się pamięta.
To też może cię zainteresować: Przyszłość Pierwszej Komunii Świętej 2025 niepewna. Decyzja zapadnie w Sejmie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Te zawody są na liście priorytetowej. Wojsko może wezwać ich w pierwszej kolejności