Może wtedy, gdy przeszłam na emeryturę i przestałam przynosić do domu pieniądze. Albo gdy zaczęłam częściej mówić o zdrowiu niż o nowinkach z internetu. Nie wiem. Wiem tylko, że pewnego dnia zobaczyłam w oczach zięcia pogardę, której nigdy wcześniej tam nie było.
Na początku był dla mnie uprzejmy. Kiedy poznał moją córkę, był czarujący – dżentelmen z manierami, zawsze pomocny. Cieszyłam się, że trafiła na porządnego człowieka. Z czasem jednak coś się zmieniło. Zięć coraz rzadziej się uśmiechał, a częściej patrzył na mnie z ironią.
„Teściowa z innej epoki” – żartował przy znajomych. Śmiałam się razem z nimi, choć w środku bolało. Myślałam, że to tylko takie przekomarzanie, ale potem zrozumiałam, że on naprawdę uważa mnie za przeszkodę.
Kiedyś podsłyszałam, jak mówił do mojej córki:
– Twoja matka powinna pomyśleć o jakimś domu spokojnej starości. Ciągle siedzi u nas, wszystko komentuje. Ja już nie mam cierpliwości.
Zamarłam. A przecież przychodziłam tylko pomagać – ugotować, popilnować wnuczki, gdy oni byli w pracy. Nie chciałam przeszkadzać.
Z czasem zaczęłam rzadziej ich odwiedzać. Nie chciałam, żeby czuli się skrępowani moją obecnością. Ale kiedy córka zachorowała, wszystko się zmieniło.
Zaczęło się od zwykłego kaszlu, potem przyszła gorączka, osłabienie. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba – zapalenie płuc z powikłaniami. Córka trafiła do szpitala. Zięć został sam z czteroletnią Hanią i pracą, która wymagała od niego codziennych wyjazdów. Nie miał pojęcia, jak to ogarnąć.
Pewnego wieczoru zadzwonił. Głos miał załamany.
– Proszę pani… to znaczy, mamo… – wyjąkał. – Nie wiem, co robić. Mała płacze, ja muszę jutro jechać. Niech mi pani pomoże.
Nie zastanawiałam się ani chwili.
Spakowałam torbę i pojechałam.
Przez kolejne tygodnie byłam z nimi. Zajmowałam się wnuczką, gotowałam, prałam, dbałam o dom. Zięć był jak cień. Widziałam, że się stara, ale nie dawał rady.
Którejś nocy usiadł w kuchni i powiedział cicho:
– Przepraszam. Wiem, że byłem dla pani niesprawiedliwy. Dopiero teraz widzę, ile pani znaczy.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam, jak spuszcza wzrok, jak mu trudno wypowiedzieć te słowa.
– Czasem dopiero kłopoty uczą ludzi pokory – powiedziałam tylko.
Kiedy córka wróciła do domu, zięć był już inny. Zaczął dziękować za drobiazgi, częściej się uśmiechał. I choć w jego oczach wciąż widziałam czasem cień dawnych uprzedzeń, wiedziałam, że coś się w nim zmieniło.
Nie potrzebowałam przeprosin. Wystarczyło mi to, że zrozumiał, jak łatwo człowiek może się pomylić, oceniając drugiego po pozorach.
Dziś Hania czasem mówi:
– Babciu, wiesz, że tata mówi, że jesteś bohaterką?
Śmieję się wtedy, ale w środku robi mi się ciepło. Bo wiem, że mimo wszystko – wygrałam.
Zięć uważał, że jestem stara i zbędna. Ale kiedy przyszło co do czego, tylko ja stanęłam po jego stronie.
Czasem życie samo uczy ludzi szacunku, którego wcześniej nie potrafili okazać.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zgodziłam się, by młodzi zamieszkali ze mną": Dziś jestem obcą we własnym domu
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Córka wstydzi się, że sprzątam w szkole": Ale to ja płacę za jej studia i marzenia