„Mamo, możesz nam pożyczyć kilka tysięcy? Wiesz, jak jest, życie jest drogie…”

Nie było w tym prośby.

Było żądanie.

Nie pierwszy raz.

Kiedy mój syn się ożenił, cieszyłam się jego szczęściem.

— Mamo, Kasia jest cudowna, dogadacie się — zapewniał mnie.

Chciałam ją pokochać jak córkę.

Chciałam, żeby była częścią rodziny.

Ale ona widziała we mnie bankomat.

Najpierw zaczęło się od drobnych próśb.

— Mamo, mogłabyś pomóc nam z pierwszym czynszem?

— Mamo, potrzebujemy nowej lodówki, mogłabyś nam dorzucić?

— Mamo, może zapłacisz za wakacje, skoro i tak nie jeździsz?

Zawsze się zgadzałam.

Bo kochałam syna.

Bo chciałam mu pomóc.

Ale nigdy nie słyszałam „dziękuję”.

Tylko coraz więcej oczekiwań.

Mój syn pracował. Harował po godzinach.

A Kasia?

Siedziała w domu, przeglądała Instagram, kupowała nowe ubrania.

— Kasia nie może pracować, bo zajmuje się domem — tłumaczył mi Filip, kiedy próbowałam poruszyć temat.

— Ale przecież nie macie jeszcze dzieci…

— Mamo, ona chce się realizować inaczej.

„Realizować” oznaczało wydawanie moich pieniędzy.

Aż w końcu powiedziałam „dość”.

— Kasiu, nie mogę wam ciągle pomagać — powiedziałam, kiedy po raz kolejny przyszła z kolejną prośbą.

Spojrzała na mnie z oburzeniem.

— Jak to?! Przecież jesteś naszą rodziną!

— Właśnie dlatego powinniście nauczyć się radzić sobie sami.

Wybuchła.

— Czyli teraz, kiedy mamy trudniej, po prostu się odwracasz?!

— To nie moja rola, żeby was utrzymywać.

— Jesteś okropną teściową!

Od tamtej pory przestała się odzywać.

Mój syn też.

A ja siedziałam w pustym mieszkaniu, zastanawiając się, czy naprawdę straciłam go tylko dlatego, że nie chciałam płacić za jego żonę.

Bo dla niej pieniądze były ważniejsze niż rodzina.

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: