Z walizkami w dłoniach i łzami w oczach, wyglądała jak postać wyjęta z melodramatu, gotowa na dramatyczny zwrot akcji. Mimo że minęło piętnaście lat od momentu, gdy opuściłam rodzinne gniazdo, a nasze relacje były raczej napięte niż bliskie, poczułam coś dziwnego – może to współczucie? A może tylko echo matczynych słów: „Potrzebuje pomocy”?
W moim nowym mieście czułam się wolna. Czasem myślałam o rodzinie jak o burzy na horyzoncie – nieuchronnej, ale dalekiej. Tata unikał domu jak ognia; mama krzyczała tak głośno, że nawet ściany musiały mieć dość tego hałasu.
Moja młodsza siostra poszła w jej ślady – już jako dziecko była małym huraganem emocji. W naszym domu panował chaos porównywalny do niekończących się przygotowań do ślubu: biegające postacie, krzyki i niedopowiedzenia.
-Zostanę tylko na chwilę - powiedziała z nadzieją w głosie. A ja pomyślałam: „Dobrze… Przez miesiąc”. Tak zaczęła się nasza wspólna historia.
Pierwsze dni były pełne niezręcznych milczeń i szumów codzienności. Ona paradowała po mieszkaniu w nowych ciuchach, które kupiła jeszcze przed przyjazdem; ja natomiast starałam się znaleźć równowagę między pracą a chęcią ucieczki od tej nowej rzeczywistości.
Jednakże po miesiącu nic nie wskazywało na to, żeby miała zamiar odejść; wręcz przeciwnie – wydawało mi się, że zamierza zakotwiczyć tu swoje życie jak ryba złapana w sieci bez wyjścia na powierzchnię.
Kiedy zapytałam ją o planowanie wyprowadzki podczas jednej z naszych wieczornych rozmów (gdzie starałyśmy się rozmawiać bez kłótni), odpowiedziała mi wzruszeniem ramion:
-Nie mogę teraz tego zrobić… Mam nową pracę!
Tak więc stało się jasne: moja siostra znalazła sposób na wygodne życie kosztem mojego portfela i cierpliwości. I wtedy przyszedł ten dzień – dzień konfrontacji.
Siedziałam przy stole jadalnym z rachunkami rozłożonymi przed sobą jak niewygodne prawdy do przeanalizowania. Otworzyłyśmy butelkę czerwonego wina (choć powinnam trzymać je dla siebie) i właśnie wtedy rzuciłam bombą:
- Skoro zostajesz tutaj dłużej, niż obiecałaś… czas zacząć płacić czynsz.
Jej reakcja była błyskawiczna - oburzenie malujące jej twarz przypominało obrazek ze starego komiksu: wielkie oczy pełne niedowierzania oraz usta otwarte szeroko jakby chciały wyrwać krzyk sprzeciwu.
-Co?! - Krzyczała tak głośno, że niemal przewróciły mi talerz z sałatką! - Przecież ja też mam swoje wydatki!
Również miałam swoje marzenia: mieszkanie na własność! Praca poza domem i skromny budżet pozwalały mi myśleć o przyszłości tak różowej jak najpiękniejszy zachód słońca nad rzeką Wisłą.
Ale ona widocznie miała inne plany - pieniądze przepadały gdzie indziej: dentysta tuż obok (bo przecież trzeba było zadbać o urodę!), nowe buty tam... Gdybym wiedziała wcześniej…
I tak nastał czas decyzji - dając jej trzy dni na opuszczenie mieszkania lub zabranie swoich rzeczy!
Oczywiście nikt mnie nie rozumiał; matka, dzwoniąc, wrzeszczała przez telefon, ostrzegając mnie przed byciem „najgorszą siostrą”, ale te wszystkie lata oddalenia sprawiły, że stałam twardo przy swoim zdaniu.
W końcu przyszłość okazała się bardziej skomplikowana niż prosta linia życia rodzeństwa; zrozumienie wymaga czasu i wysiłku oraz gotowości do zmiany perspektywy znanej nam obu od zawsze jako rodzinna tragedia.
Zaledwie kilka dni później stałyśmy naprzeciwko siebie znów - tym razem jednak atmosfera była inna; ona też miała coś ważnego do powiedzenia…
-Przepraszam - zaczyna mówiąc cicho ledwie słyszalnie - może przesadziłam…
To był moment zwrotny w naszych relacjach. Porozmawiałyśmy i po kilku dniach faktycznie znalazła mieszkanie do wynajęcia i wyprowadziła się.
Zerknij: Duże, słodkie, bez pęknięć. Co dodać do dołka podczas sadzenia pomidorów