Suknia wisi w szafie, tort niedokończony w zamrażarce, a obrączka — wtedy jeszcze błyszczała na moim palcu. Miesiąc miodowy skończył się szybciej, niż zdążyłam wypakować walizkę z podróży.
Bo mój mąż już miał inną.
Poznaliśmy się dwa lata temu. Był czarujący — pewny siebie, inteligentny, z poczuciem humoru, które rozbrajało każdą moją złość. Mówił, że jestem kobietą jego życia, że przy mnie „znów czuje się mężczyzną”.
Byłam głupia. Uwielbiałam jego pewność siebie, choć dziś wiem, że to była pycha, nie siła.
Ślub był skromny, ale piękny. Rodzina płakała ze wzruszenia, a on ściskał moją dłoń i szeptał:
– Z tobą to dopiero początek.
Nie kłamał. To rzeczywiście był początek końca.
Po powrocie z podróży poślubnej coś się zmieniło. Nie było już czułości, rozmów do nocy, planów na przyszłość. Zaczął spędzać coraz więcej czasu „w pracy”. Wracał późno, pachniał cudzymi perfumami, a ja… Ja wmawiałam sobie, że to tylko stres.
Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Śmiał się. Mówił coś o „wspaniałych genach” i że „szkoda byłoby ich nie przekazać dalej”.
Wtedy jeszcze nie rozumiałam. Jeszcze chciałam wierzyć, że to żart.
Prawdę powiedział mi sam. Bez wstydu. Bez żalu. Z tą samą miną, z jaką kiedyś mówił, że mnie kocha.
– Kochanie – zaczął spokojnie. – Ty jesteś wspaniała, naprawdę. Ale wiesz, ja mam zbyt dobre geny, żeby się ograniczać do jednej kobiety.
Zamarłam. Myślałam, że żartuje. A on kontynuował, jakby mówił o pogodzie:
– Wiesz, życie jest krótkie. Trzeba dzielić się tym, co najlepsze.
Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to ten sam człowiek, z którym przysięgałam sobie wszystko.
Następnego dnia spakował walizkę. Nie zapytał, jak się czuję. Nie przeprosił. Zostawił tylko obrączkę na stole i powiedział:
– Nie chcę cię okłamywać. Lepiej teraz niż później.
Jakby zdrada po miesiącu była „uczciwym” gestem.
Rodzina była w szoku. Matka płakała, brat chciał go znaleźć i „nauczyć rozumu”. A ja?
Ja siedziałam w ciszy. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Czułam tylko pustkę — tak głęboką, że aż bolała fizycznie.
Minęło kilka miesięcy. On pojawia się w mediach społecznościowych z kolejną „miłością życia”. Pisze pod jej zdjęciami, że „nigdy nie czuł się tak spełniony”. Wiem, że kłamie.
Bo człowiek, który nie zna wierności, nigdy nie zazna spokoju.
Ja odzyskałam siebie. Zdjęłam obrączkę, sprzedałam ją i za te pieniądze pojechałam sama nad morze. Patrzyłam na fale i po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham.
Kiedyś myślałam, że małżeństwo to dwie osoby przeciwko światu.
Teraz wiem, że to dwie osoby, które nie chcą siebie ranić.
On chciał — i to wystarczy, by zrozumieć, że to nie była miłość.
A jego „dobre geny”? Niech przekazuje komu chce. Ja w końcu mam coś o wiele cenniejszego — spokój, dumę i siebie samą.
To też może cię zainteresować: Pogoda na Wszystkich Świętych już znana. Szykuje się niespodzianka
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Córka przyjęła mnie pod swój dach, ale zesłała do piwnicy": Mówi, że mam się cieszyć, że w ogóle mam gdzie mieszkać