Wiem jedno — nigdy sobie tego nie wybaczę.
Kiedy umarła moja żona, zawalił się cały świat. Nie było dnia, żebym nie budził się z myślą, że to pomyłka, że zaraz wejdzie do pokoju i powie, że śniłem. Ale ona nie wracała. Zostały po niej tylko dwie dziewczynki — moje córki.
I pustka, której nie potrafiłem wypełnić.
Każdy mówił, że dzieci pomogą mi przetrwać żałobę. Że „muszę być silny dla nich”. Ale ja nie potrafiłem być silny dla siebie, a co dopiero dla kogoś innego.
One patrzyły na mnie oczami żony — tym samym spojrzeniem, w którym kiedyś widziałem miłość, a teraz tylko przypomnienie, że zawiodłem.
Każde ich pytanie bolało:
– Tato, kiedy mama wróci?
– Dlaczego płaczesz w nocy?
Nie umiałem odpowiedzieć. Więc przestałem z nimi rozmawiać.
Rodzice żony nalegali, żebym pozwolił dziewczynkom zamieszkać z nimi.
– Będą miały ogród, szkołę blisko, to dla ich dobra – mówili.
A ja wtedy tylko skinąłem głową. Nie z miłości. Z ulgi.
Bo łatwiej było wysyłać im pieniądze raz w miesiącu, niż słuchać płaczu, tłumaczyć, pocieszać.
Łatwiej było żyć samemu. Nie widzieć żony w każdym spojrzeniu córek. Nie czuć winy przy każdym śniadaniu, że żyję, a ona nie.
Przekonywałem siebie, że to racjonalne. Że robię to dla nich. Ale prawda była brutalna — robiłem to dla siebie.
Czas leczy rany — mówią. Nieprawda. Czas tylko przyzwyczaja do bólu.
Mijały lata. Dziewczynki dorastały. Dzwoniły rzadziej, potem wcale. Wysyłałem prezenty, przelewy, kartki na święta. Zawsze ten sam podpis: „Tata”. Pusty wyraz, za którym nic nie stało.
Nie byłem ojcem. Byłem tylko numerem konta i nazwiskiem w dowodzie.
W zeszłym roku starsza córka wzięła ślub. Dostałem zaproszenie. Nie pojechałem. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy.
Młodsza nie wysłała mi nic. Dowiedziałem się z Facebooka, że urodziła dziecko. Mam wnuka. Nawet nie wiem, jak ma na imię.
Czasem idę na cmentarz. Siadam przy grobie żony i mówię jej, że wszystko robiłem dla dobra dziewczynek. Ale milczy. Ona wie, że kłamię.
Nie byłem wdowcem, który się pogubił. Byłem egoistą, który wybrał spokój zamiast miłości.
Dziś siedzę w pustym mieszkaniu i patrzę na stare zdjęcie — żona w środku, ja obok niej, a po bokach nasze córeczki. Śmieją się, trzymają mnie za ręce. Nie wiedzą jeszcze, że ten sam ojciec kiedyś puści ich dłonie, bo będzie za słaby, żeby udźwignąć własny żal.
Wysłałem im list. Nie z przeprosinami — na to za późno. Napisałem tylko jedno zdanie:
„Wiem, że nie byłem ojcem, na jakiego zasługiwałyście. Ale kochałem was — tylko za cicho, za daleko, za późno.”
I może właśnie to jest moja kara — że dopiero teraz nauczyłem się, co znaczy kochać, kiedy nie mam już komu tego powiedzieć.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zrzuciłem sutannę dla kobiety, wierząc, że to miłość": Bóg pokazał mi, jak okrutna potrafi być kara
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nie wyrzucaj sztucznych kwiatów po kilku tygodniach. Zrób to, a odzyskają blask