Zawsze byłam osobą pełną empatii; staram się zrozumieć Zofię. Wiadomo — skandale zdarzają się w najlepszych rodzinach! Ale żeby ciągle zostawiać męża i uciekać do rodziców? To już przekracza wszelkie granice mojej cierpliwości.
Ostatnim razem mój mąż, Stefan, nie wytrzymał. Po czterech miesiącach ciszy postanowił przeprowadzić z córką prewencyjną rozmowę. „Jeśli nie możesz spokojnie żyć, odejdź” — powiedział z powagą i smutkiem malującym mu twarz niczym ciemne chmury burzowe na horyzoncie. Zofia spojrzała na niego z mieszanką szoku i niezrozumienia; może pierwszy raz zobaczyła swojego ojca jako człowieka zmęczonego tą chaotyczną sytuacją.
Przez cztery miesiące było cicho — tak cicho, że mogłam usłyszeć dźwięk własnych myśli. Ale teraz znów… Wróciła wcześnie rano ze spakowanymi torbami pełnymi rzeczy — ubrań na każdą okazję oraz drobiazgów noszących jej zapach: waniliowych perfum i odrobiny wspomnień o lepszych czasach.
„Jeśli mój mąż mnie nie przeprosi… koniec!” — stwierdziła zdecydowanie. Słowa te brzmiały jak echo pistoletu strzelającego do serca mojej matczynej duszy. Źle życzyć tego córce? Oczywiście! Ale gdybym mogła cofnąć czas... chciałabym, żeby rozwiedli się jak najszybciej!
Wszyscy wokół byli zmęczeni ich iskrzącym związkiem; ja sama czułam narastający ból głowy od ciągłych dramatów rozgrywających się przed naszymi oczami niczym tragiczny spektakl bez końca. Dobrze przynajmniej, że Zofia jeszcze nie miała dziecka; wyobrażałam sobie chaos, jaki by nastąpił po narodzinach kolejnego niewinnego życia otoczonego tym huraganem emocji.
Dziś rano przyjechał mój zięć Marcin — jego twarz zdradzała irytację ukrytą za maską uprzejmości. „Cześć,” rzucił krótko przez zaciśnięte szczęki, jakby walczył ze swoimi wewnętrznymi demonami, zanim jeszcze przekroczył próg naszego domu.
Zofia stała w kuchni przy oknie; wtedy dostrzegłam to coś — ten błysk determinacji w jej oczach — który kazał mi zastanowić się nad tym wszystkim jeszcze raz.
Może chodziło o więcej niż tylko skandaliczne zachowania czy wzajemne pretensje? Może ich historia była opowieścią o dwóch zagubionych duszach próbujących odnaleźć samych siebie poprzez bójki i ucieczki? Mój umysł błądził po zakamarkach psychologii relacji międzyludzkich... Jak długo można grać tę samą rolę?
W pewnym momencie Marcin podszedł do Zofii i powiedział coś cicho – słowa płynęły między nimi niczym rzeka, niosąc nowe brzmienie konfliktu: „Nie możemy tak żyć”. Czułam ciężar tych słów unosić atmosferę wokół nas jak gromadzący się deszcz przed burzą.
I wtedy postanowiłam interweniować – może to był impuls matki pragnącej zakończyć ten cykl dramatu raz na zawsze: „Zosiu,” zaczynam powoli, „może warto spróbować porozmawiać szczerze?”
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem – być może nigdy wcześniej nie podejmowałam tej roli mediatora między nią a Marcinem. A jednak poczułam nagłą potrzebę bycia częścią rozwiązania tego chaotycznego puzzle’a zamiast biernym obserwatorem.
Kto wie? Może ta rozmowa otworzy drzwi do nowego początku lub zamknie rozdział pełen bólu?