Jak donosi "Pikio", pacjenci izolatorium znajdującego się w lubelskim hitelu Huzar, mocno skarżą się na często wręcz niejadalne posiłki, których porcje są zawsze tak małe, że dorosły człowiek jest ciągle głodny. To "więzienie" nadzoruje Szpital Kliniczny nr 1 w Lublinie, który jest w pełni odpowiedzialny za jakość, stan i ilość pożywienia, jakie trafia do pacjentów izolatorium, do którego nikt nie poszedł dobrowolnie.
Portal "Dziennik Wschodni" ujawnia szokującą prawdę
Jak poinformowali portal pacjenci, dziennie na wyżywienie każdej osoby przeznaczana jest kwota 125 złotych, jednak zamiast posiłków wartych te pieniądze, pacjenci otrzymują to, co znajduje się na przysłanych do "Dziennika Wschodniego" fotografiach.
Dlaczego? Przeznaczone przez szpital 125 złotych na pacjenta dziennie, obejmuje nie tylko posiłki, ale też wizyty lekarskie z oddziału zakaźnego, opiekę pielęgniarską i w razie potrzeby transport. Władze szpitala rozkładając ręce twierdzą, że budżet na więcej nie pozwala.
Jedzenie, które dostajemy w izolatorium, jest w większości niejadalne. Przykładowy obiad: ryba w niedosmażonej panierce z bułki tartej z ziemniakami i tarkowaną rzodkiewką bez jakiegokolwiek smaku albo resztki makaronu z resztkami twarogu.
Porcje wielkością przypominają posiłki wydawane przedszkolakom lub dzieciom w żłobkach, jednak ich jakość też pozostawia wiele do życzenia. Jedzenie wygląda, jak niedojedzone resztki zebrane z wielu tależy. Pacjenci nie kryją obrzydzenia i wściekłości, gdyż nie przebywają w izolatorium z własnej woli.
Jeśli człowiek wyczerpany chorobą zobaczy takie niezjadliwe jedzenie, to po prostu woli być głodny. Dostajemy wprawdzie porcje warzyw i owoców, ale jeśli na kolację dostaje się jogurt naturalny i dwie śliwki, to raczej nie jest to zdrowe i pożywne zestawienie. Wędlina jest wątpliwej jakości. Trzeba się też nagimnastykować, żeby masła wystarczyło na wszystkie kanapki. Zdaję sobie sprawę, że szpitale mają ciężką sytuację finansową i że temat wyżywienia wraca jak bumerang, ale są pewne granice.
Podobnie, jak w wielu innych szpitalach, jak na przykład położniczym w Gliwicach, porcje są zbyt małe, albo małowartościowe, jak na potrzeby pacjentów tam przebywających. Organizm, który walczy z chorobą, ma do wykonania mnóstwo ciężkiej roboty, więc potrzebuje dużo energii, której nie nabierze o tych posiłków.
Jedzenie jest często zimne, a porcje są zdecydowanie za małe dla dorosłej osoby. Przecież w izolatorium są osoby, które walczą z chorobą i powinny dostawać pełnowartościowy posiłek, żeby organizm mógł się zregenerować. Dodatkowe produkty musi dowozić rodzina. Niektórzy pacjenci zamawiają też sobie jedzenie z zewnątrz. To jednak rozwiązanie dla młodszych osób, a jeśli do izolatorium trafi starsza osoba, która nie ma rodziny albo nie wie, gdzie zamówić posiłek, to będzie po prostu głodna.
Takie podejście placówek medycznych może świadczyć o kilku rzeczach, a jedną z nich jest fakt, że albo brak im podstawowej wiedzy na temat potrzeb chorego człowieka, albo zwyczajnie mają to w głębokim poważaniu. Jednak to resort zdrowia ponosi odpowiedzialność za obecną sytuację każdej ofiary koronawirusa, nawet tej, której sam wirus nie dopadł.
O tym się mówi: Łukasz Szumowski zniknął ze sceny politycznej? Gdzie się podział minister zdrowia w obliczu nadchodzącej "drugiej fali"