Nie mówiłem dzieciom „kocham cię” co dzień, ale byłem przy nich za każdym razem, gdy coś się waliło.
Kiedy córka kupiła stary, zrujnowany dom z kredytu, zadzwoniła do mnie:
— „Tato, pomożesz? Nie damy rady bez ciebie.”
Nie zapytałem o szczegóły. Spakowałem narzędzia, wsiadłem do auta i pojechałem.
Przez pół roku jeździłem codziennie, czasem nawet w deszczu i śniegu.
Zrywałem tynki, malowałem ściany, stawiałem płot.
Zaprzyjaźniłem się z sąsiadem, który mówił:
— „Ten dom dzięki panu wygląda jak nowy.”
Śmiałem się wtedy, że dom wygląda dobrze, a moje plecy wyglądają na 30 lat starsze.
Ale to było dobre zmęczenie. Bo robiłem coś dla niej. Dziś wchodzę do tego domu tylko, gdy wcześniej zaproszą.
Bo kiedyś pozwoliłem sobie zapytać:
— „Może byście zrobili w kuchni półkę niżej? Będzie wygodniej.”
A córka spojrzała i powiedziała sucho:
— „Tato, to jest mój dom. Ty tu nie jesteś właścicielem, więc nie masz głosu.”
Nie podniosłem wzroku.
Bo nie chciałem, żeby zobaczyła, jak bardzo w jednej chwili odebrała mi wszystko, co budowałem z sercem.
Nie chcę jej nic zabierać. Nie chcę kłótni o ściany, sufity, parapety. Ale czy naprawdę mój wysiłek nie daje mi nawet prawa głosu?
Nie chodzi o decyzje. Chodzi o szacunek. O pamięć o tym, że ten dom ma w fundamentach moje zmęczone dłonie.
Dziś już nie jeżdżę. Nie pytam, jak postępują prace. Nie podpowiadam, choć widzę błędy.
Bo skoro nie mam głosu – to zostaje mi cisza.
I tylko serce czasem zadaje pytanie: czy dzieci naprawdę nie widzą różnicy między „właścicielem” a „ojcem”?
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "W dniu ślubu zostawił mnie dla innej": A ja jeszcze trzymałam jego garnitur
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Co zrobić, gdy nie dosłyszało się pokuty w trakcie spowiedzi. Popularny w sieci duchowny zabrał głos