Brzmi okrutnie, wiem. Ale jeszcze okrutniejsze jest to, że im jestem starsza, tym mniej dziwię się, że ojciec „wyprawił się na tamten świat”. Może po prostu nie miał już siły.
Tata umarł we wtorek, w marcu. Dzień był tak idiotycznie zwyczajny, że do dziś mnie to boli. Praca, zakupy, autobus, wiadomość ze szpitala. Zawał. Lekarze mówili coś o „wyczerpaniu organizmu”, „stresie”, „zaniedbanej chorobie”. Mama słuchała z kamienną twarzą, tylko czasem zaciskała palce na torebce tak mocno, że aż bielały kostki.
Wróciłyśmy do domu w ciszy. W przedpokoju nadal wisiała jego kurtka, na szafce leżały klucze, których już nikt nie miał podnieść. Poczułam, jak miękną mi nogi. Mama tylko poprawiła wieszak.
– Płakać będziemy później – powiedziała chłodno. – Teraz trzeba ogarnąć pogrzeb.
Myślałam, że to szok. Że załamie się później. Czekałam na ten moment wiele tygodni. Nie przyszedł.
Za to przyszło coś innego.
Zaczęło się niedługo po pogrzebie, nie od razu jak cios, tylko jak zaciskająca się pętla.
– Wstaw pranie – rzuciła mama pewnego ranka. – I pozmywaj. Ja muszę odpocząć, jestem wdową.
„Jestem wdową” – mówiła to jak tytuł szlachecki. Jak usprawiedliwienie wszystkiego. Odpoczynek od żałoby zamienił się w odpoczynek od życia.
– Zrób zakupy.
– Załatw sprawy w urzędzie.
– Zadzwoń do ciotki, ja nie mam siły gadać.
– Odśnież, pozamiataj, umyj okna, wyczyść piekarnik.
Na początku robiłam to bez słowa. Też cierpiałam. Wydawało mi się, że to naturalne, że teraz muszę ją wspierać. Tata zawsze powtarzał: „Uważaj na mamę, ona jest delikatna”. Chciałam dotrzymać obietnicy, którą złożyłam mu przy łóżku w szpitalu, kiedy jeszcze był przytomny.
Ale delikatność mamy szybko zamieniła się w ciężar, który spadł tylko na mnie.
Wracałam z pracy, a ona siedziała w kuchni z herbatą.
– Co na obiad? – pytała, jakby to była najlogiczniejsza rzecz na świecie.
– Mamo, dopiero weszłam… – próbowałam protestować.
– Ja też kiedyś wracałam z pracy i robiłam – ucinała. – Czas dorosnąć. Poza tym, ja jestem teraz sama. Nieszczęśliwa. Najbliższa osoba na mnie spadła – patrzyła na mnie znacząco. – Ty.
Z czasem zaczęła mówić o mnie jak o kimś, kto jest jej własnością.
– Gdzie idziesz? – dopytywała, jak tylko brałam płaszcz. – Do koleżanek? Zostawisz matkę samą?!
– Mamo, mam trzydzieści dwa lata – odpowiadałam. – Mogę wyjść na dwie godziny.
– Po śmierci ojca tylko ciebie mam – zaczynał się monolog. – I ty jeszcze będziesz mnie porzucać? Ojciec by się w grobie przewrócił.
Za każdym razem, kiedy próbowałam mieć swoje życie, swoje plany, swoje pięć minut wolności – słyszałam, że jestem egoistką. Że „matkę zostawiam”, że „bawi mi się w głowie”. Więc zostawałam. Odwoływałam spotkania, przenosiłam dyżury, tłumaczyłam się znajomym.
Zaczęłam żyć między pracą a domem, jak wahadło.
Najbardziej bolało to, że z córki stałam się personelem.
– Odkurz tu, bo mi kurz przeszkadza.
– Wynieś śmieci, bo śmierdzi.
– Wyprasuj firanki, nie będę w chlewie mieszkać.
– Ubierz mnie do lekarza, sama nie wiem, co założyć.
– Idź ze mną, bo się boję, ale ty powiedz lekarzowi, co mi jest. Ty jesteś młodsza, to lepiej wiesz.
Kiedy raz odważyłam się powiedzieć:
– Mamo, nie jestem twoją służącą.
Zareagowała, jakby ją spoliczkowało.
– Jak ty się do mnie odzywasz?! – krzyknęła. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Tyle lat cię wychowywałam, poświęciłam całe życie, a ty nie możesz nawet matce pomóc?! Ojciec by cię za to zrugał!
Ojciec. On był jej największym argumentem. Im dłużej nie żył, tym bardziej idealny stawał się w jej opowieściach. W jej wersji to ona wszystko ciągnęła, on był „słaby”, „nie dawał rady”, „ją zawiódł, umierając”.
W mojej pamięci ojciec był zmęczony. Cichy. Podkrążone oczy, wiecznie jakieś tabletki w kieszeni. Ale to przy nim czułam się jak dziecko, nie jak obsługa.
Pewnego dnia, gdy mama po raz setny zaczęła narzekać, że on ją „zostawił z tym wszystkim”, wypaliłam:
– Może po prostu już nie wytrzymał.
Zamarła, jakby ktoś stanął jej na gardle.
– Co ty insynuujesz?! – syknęła. – Że co, że przed nami uciekł? Przestań bluźnić!
Zamknęłam się. Ale w głowie dzwoniło mi jedno: „Nie dziwię się, mamo. Naprawdę się nie dziwię”.
Był wieczór, który pamiętam jak kadr z filmu.
Siedziałam na podłodze w łazience, oparłam głowę o pralkę. W mieszkaniu panowała cisza – mama już spała, na stoliku zostawiła karteczkę: „Jutro umyj okna w dużym pokoju”. Było mi tak niewyobrażalnie ciężko, że nawet płakać nie miałam siły.
Miałam trzydzieści cztery lata, a czułam się jak stara, zużyta kobieta. Bez życia, bez planów, z grafikiem sprzątania w miejsce marzeń.
Przez chwilę zrozumiałam tatę aż do bólu. Ten jego wzrok, kiedy wracał z pracy i patrzył na nas, jakby był gdzieś indziej. Jego „zmęczenie”, które trwało latami. Może to nie była tylko choroba. Może to była też rezygnacja.
W tej łazience po raz pierwszy pomyślałam, że jak szybko czegoś nie zmienię, to też „wyprawię się na tamten świat” – jeśli nie fizycznie, to w środku. Zniknę jako człowiek, zostanie ze mnie tylko cień krążący z mopem.
Nie ma w tej historii spektakularnego buntu. Nie rozbiłam talerzy, nie wybiegłam z domu krzycząc. Zaczęłam od czegoś małego: od słowa „nie”.
– Nie, mamo, dziś nie umyję okien. Jestem zmęczona.
– Nie, nie pójdę z tobą do lekarza, bo mam swoje badania.
– Nie, nie odwołam spotkania, bo naprawdę chcę wyjść z domu.
Za każdym razem była histeria, trzaskanie drzwiami, teksty o „niewdzięcznej córce”. Ale za każdym razem ja zostawałam przy swoim. Mała bitwa wygrana. Mały oddech.
Zaczęłam też coraz częściej mówić prawdę, której bałam się jak ognia:
– Mamo, po śmierci taty nie potrzebowałaś tylko pomocy. Potrzebowałaś kogoś, na kim możesz się wyżyć. I wybrałaś mnie.
Spojrzała wtedy na mnie z takim szokiem, jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie człowieka, a nie narzędzie.
Nie wiem, czy to zrozumiała. Nie wiem, czy kiedykolwiek przyzna się do tego, jak mnie traktowała. Ale wiem jedno: dopóki będę udawać, że to normalne, dopóty będę własnej matki służącą.
Po śmierci taty zostałam jej ofiarą. I choć brzmi to strasznie, dziś naprawdę nie dziwię się, że ojciec w końcu odszedł. Dziwię się tylko sobie, że tak długo pozwalałam, żeby ktoś wypędzał mnie z mojego własnego życia – nie na tamten świat, tylko do kuchni i do wiadra z wodą.
To też może cię zainteresować: Nie żyje wybitna polska śpiewaczka. Kondolencje płyną z całej Polski
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Czy dojdzie do zmian w trzynastej emeryturze. Pojawiły się postulaty