Nie było w tym nic złego — mój mąż był dobrym człowiekiem. Odpowiedzialny, spokojny, wierny. Ale nasze życie stało się jak kalendarz — przewidywalne, powtarzalne, bez barw.
Kiedyś, dawno temu, byliśmy zakochani. Ale lata codzienności, obowiązków i milczenia zrobiły swoje. Miłość zmieniła się w przyzwyczajenie, a przyzwyczajenie — w obojętność.
Miałam wrażenie, że oboje tylko odgrywamy role małżonków, którzy dawno zapomnieli, dlaczego w ogóle razem są.
List z zaproszeniem na spotkanie absolwentów leżał na stole kilka dni. Nie zamierzałam iść. Po co wracać do przeszłości?
Ale coś mnie tknęło. Może ciekawość, może tęsknota za dawnym „mną” — tą młodą dziewczyną, która miała marzenia i błysk w oku.
I wtedy, na sali pełnej twarzy, które pamiętałam tylko z fotografii sprzed lat, zobaczyłam jego.
Marek.Mój pierwszy chłopak.
Ten, z którym pisałam listy na pożółkłym papierze, ten, z którym planowałam świat, zanim świat nas rozdzielił.
Podszedł do mnie powoli, jakby się bał, że zniknę.
– Nie zmieniłaś się – powiedział z uśmiechem.
A ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Rozmawialiśmy całą noc. O życiu, o tym, co minęło. On też był po przejściach – rozwód, samotność, dorosłe dzieci, które od dawna żyły własnym życiem.
W jego oczach wciąż był ten sam błysk. Tylko głębszy, bardziej dojrzały. I w tym spojrzeniu odnalazłam siebie sprzed lat.
Zaczęliśmy pisać. Najpierw rzadko, z dystansem. Potem coraz częściej, coraz dłużej.
Wiedziałam, że powinnam przestać. Ale każde jego słowo było jak powiew powietrza dla duszy, która od dawna się dusiła.
Spotykaliśmy się ukradkiem — w małej kawiarni na obrzeżach miasta, czasem na spacerze w parku, jak dwoje nastolatków, którzy wstydzą się swoich uczuć.
Kiedy trzymał mnie za rękę, świat przestawał istnieć.
Czułam się winna. Ale też żywa. Po raz pierwszy od lat.
Mąż szybko coś wyczuł.
Znał mnie zbyt dobrze, by nie zauważyć, że wracam później, że milczę dłużej, że mam w oczach coś, czego nie miałam od dawna — błysk.
Pewnego wieczoru zapytał wprost:
– Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Bo prawda była jak ostrze — bolesna, ale nieunikniona.
Widziałam, jak gaśnie w nim coś, co kiedyś było pewnością, że jestem jego.
Po kilku tygodniach podjęłam decyzję. Spakowałam kilka walizek, zostawiłam list i wyszłam.
Nie było łez, nie było krzyków. Tylko cisza. Taka, która boli bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Z Markiem zamieszkaliśmy razem. Nie było łatwo — on miał swoje blizny, ja swoje wyrzuty sumienia. Ale mimo wszystko czułam, że to jest moje życie. Że wreszcie nie gram roli żony, matki, pani domu — tylko kobiety, która znowu potrafi kochać.
Niektórzy nazwali mnie egoistką.
Dzieci długo nie chciały ze mną rozmawiać.
Matka powiedziała:
– W twoim wieku już się nie szuka miłości, tylko spokoju.
Ale ja wreszcie zrozumiałam, że spokój bez miłości to tylko ciche umieranie.
Spotkałam miłość z dawnych lat. Chemia, która kiedyś nas połączyła, przetrwała próbę czasu.
Po trzydziestu latach małżeństwa zostawiłam dla niego rodzinę.
Nie wiem, czy los mi to wybaczy. Ale wiem jedno — gdyby nie on, nigdy nie przypomniałabym sobie, jak bije moje własne serce.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Spadek po ojcu miał być błogosławieństwem": Okazał się przekleństwem, które zostawiło mnie z długami i widmem bezdomności
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nie żyje znany polski kucharz. Był uczestnikiem popularnego show