Przez głowę przelatywały mi tysiące myśli, ale jedna była najważniejsza: „Za chwilę będę żoną.”

Nie wiedziałam, że los przygotował dla mnie inny scenariusz.

Kilka godzin przed ceremonią dowiedziałam się prawdy. To moja najlepsza przyjaciółka – ta, która stała obok mnie w każdej chwili życia, ta, której powierzałam wszystkie sekrety – odebrała mi narzeczonego.

Nie zrobiła tego nagle. Ona cierpliwie czekała, aż się potknę. A kiedy przyszedł czas, wykorzystała jego słabość i weszła tam, gdzie powinnam być ja.

Na początku czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi serce. To było upokorzenie, jakiego nie życzyłabym nikomu – zdradzona podwójnie, przez mężczyznę i przyjaciółkę.

Ale potem, kiedy opadł pierwszy szok, zaczęłam widzieć wyraźniej. Przypomniałam sobie wszystkie kłótnie, jego lenistwo, brak ambicji. To, że wolał siedzieć w barze niż planować wspólną przyszłość. To, że nigdy tak naprawdę nie słuchał tego, co mówiłam.

Zrozumiałam: on nie był wart ani mnie, ani mojego życia. A jeśli ona chciała go mieć – niech bierze całego, razem z jego wadami.

Czy bolało? Tak, jak cholera. Ale dziś wiem, że przyjaciółka zrobiła coś, na co ja nie miałabym odwagi. Odebrała mi mężczyznę, który nigdy nie byłby dobrym mężem. Uratowała mnie od życia u boku bęcwała, które pewnie skończyłoby się jeszcze większym dramatem niż ten przy ołtarzu.

Przyjaciółka sprzątnęła mi faceta sprzed ołtarza. A ja zamiast płakać dziś jej dziękuję – bo nie wiedziała, że w ten sposób dała mi wolność.

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: