Samolot leciał do Londynu, jednak po starcie doszło do dramatycznego incydentu, który doprowadził do śmierci 260 osób. Wśród ofiar znaleźli się pasażerowie, załoga oraz osoby przebywające w hostelu dla lekarzy, który został zniszczony przez spadającą maszynę.
Wstępne ustalenia indyjskiego Biura ds. Badania Przyczyn Katastrof Lotniczych (AAIB) ujawniają szokującą informację: tuż po starcie przełączniki dopływu paliwa do obu silników niemal równocześnie przestawiły się z pozycji "włączone" na "wyłączone". To sprawiło, że silniki nagle przestały działać, a maszyna zaczęła tracić wysokość.
Przełączniki zostały szybko przywrócone do pierwotnej pozycji, co aktywowało automatyczny proces ponownego zapłonu. Jeden z silników zaczął odzyskiwać ciąg, drugi uruchomił się ponownie, ale nie zdążył osiągnąć pełnej mocy przed uderzeniem w ziemię. To nie pozostawia złudzeń: samolot utracił ciąg w krytycznym momencie – tuż po starcie.
Zaskakujące jest jednak to, że dźwignie dopływu paliwa są zaprojektowane w taki sposób, by ich przypadkowe przestawienie było niemal niemożliwe. Wymagają podniesienia zabezpieczenia przed przestawieniem i są dodatkowo chronione osłonami. Według ekspertów, ich równoczesne przełączenie bez wyraźnego działania człowieka jest wysoce nieprawdopodobne.
– Pociągnięcie obu przełączników jednym ruchem ręki byłoby prawie niemożliwe – podkreśla kanadyjski ekspert cytowany przez BBC. – To czyni przypadkowe przełączenie bardzo mało prawdopodobnym.
Były badacz wypadków lotniczych i wykładowca Ohio State University, Shawn Pruchnicki, przyznał, że wiele sytuacji awaryjnych w kokpicie prowadzi do błędnych decyzji. Jednak jego zdaniem nic w dokumentacji z kabiny nie wskazuje na awarię czy zamieszanie, które mogłoby prowadzić do takiej pomyłki.
Jeszcze bardziej niepokojące wnioski wyciąga Peter Goelz, były dyrektor zarządzający amerykańskiego Narodowego Urzędu Bezpieczeństwa Transportu (NTSB). Jego zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że to celowe działanie jednego z pilotów.
– Ktoś musiał zamknąć dopływ paliwa. Kluczowe pytanie brzmi: kto i dlaczego? – mówi Goelz. – To odkrycie jest bardzo niepokojące.
Goelz dodaje, że rejestrator dźwięku z kokpitu – tzw. CVR – może zawierać znacznie więcej informacji niż dotąd ujawniono. Kluczowe będzie zidentyfikowanie głosów pilotów i dokładne przeanalizowanie ich rozmów.
Na tym etapie nie można wykluczyć żadnego scenariusza – od ludzkiego błędu po możliwe celowe działanie. Brak jednoznacznych dowodów i wciąż niezidentyfikowane głosy z rejestratora powodują, że sprawa pozostaje otwarta.
Eksperci nie wykluczają, że dalsza analiza nagrań i danych z rejestratorów przyniesie przełom. Jednak już teraz wstępny raport budzi wiele pytań i wskazuje na potencjalnie niepokojący wątek: manipulację urządzeniami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo lotu, która kosztowała życie setki osób.
Dla rodzin ofiar, jak i dla całej branży lotniczej, nadchodzące miesiące będą kluczowe. Wyjaśnienie, co naprawdę wydarzyło się w kabinie pilotów feralnego Dreamlinera, jest nie tylko kwestią odpowiedzialności – to kwestia globalnego zaufania do bezpieczeństwa lotów.
To też może cię zainteresować: Przełomowy wyrok sądu w sprawie opłat cmentarnych. Zmiany mogą objąć całą Polskę
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Sekret obfitych zbiorów. Jak nawozić ogórki w lipcu, by zbiory liczyć wiadrami