Nie była to przerwa techniczna ani moment na owację. Była to chwila pamięci — tej najbardziej ludzkiej, której polityka zazwyczaj nie dopuszcza na scenę. Jarosław Kaczyński, otwierając VII Kongres Wyborczy Prawa i Sprawiedliwości, niespodziewanie przerwał swoje przemówienie. W jego głosie pojawił się drżący ton. Mówił o kimś, kto formalnie nie należał do elity partii, ale nieformalnie był jej kręgosłupem.

— „To ktoś, kto był naszym cieniem, przewodnikiem i opoką” – powiedział prezes PiS, wspominając Barbarę Skrzypek, znaną w partyjnych kuluarach po prostu jako pani Basia.

Na ekranie za prezesem pojawiło się czarno-białe zdjęcie zmarłej w marcu Skrzypek. Twarz kobiety, która przez dekady pozostawała w cieniu, zyskała w tym momencie symboliczne światło. Jej śmierć – jak podkreślił Kaczyński – nie była dla niego jedynie prywatnym dramatem. Była oskarżeniem.

— „Zginęła w wyniku działań tej władzy. To Barbara Skrzypek. Chciałbym, aby ten hołd dotyczył także jej. Proszę o minutę ciszy.”

Słowa te nie tylko poruszyły delegatów, ale i wstrząsnęły całą sceną polityczną. Śmierć Skrzypek — trzy dni po przesłuchaniu w sprawie „dwóch wież” spółki Srebrna — od początku otoczona była aurą domysłów i napięć. Prokuratura wskazywała na przyczyny naturalne, ale polityczny kontekst był zbyt silny, by zignorować pytania, które padły również z ust lidera PiS.

Kim była Barbara Skrzypek?


W życiu publicznym – nieobecna. W życiu partii – nieodzowna. Barbara Skrzypek przez lata była sekretarką, organizatorką, powierniczką i niemalże strażniczką dostępu do Jarosława Kaczyńskiego. Od czasów PRL, przez kancelarię premiera, po legendarną już siedzibę na Nowogrodzkiej — była wszędzie tam, gdzie był on.

Nie udzielała wywiadów, nie zabierała głosu publicznie. Ale to jej głos — „halo, dzień dobry, Jarosław Kaczyński przy telefonie” — znało więcej polityków, niż mogliby się przyznać. Jej obecność była czymś więcej niż zawodową funkcją. Była punktem odniesienia dla całego wewnętrznego świata partii.

Po tym, jak delegaci wybrali Elżbietę Witek na przewodniczącą kongresu, a na stole pojawiły się partyjne strategie i listy kandydatów do rady politycznej, wciąż powracała ta jedna scena. Cisza. Zdjęcie. Głos Kaczyńskiego, który się załamał.

Ten moment stał się klamrą między przeszłością a przyszłością PiS. Symbolicznym zakończeniem pewnej epoki — tej, w której nieznani publicznie ludzie stanowili o sile wewnętrznego kręgu. Odeszła kobieta, która nigdy nie zabiegała o światło reflektorów. I to właśnie za tę lojalność, za ten cień, który dawał oparcie, zyskała jedno z najważniejszych pożegnań w historii partii.

W polityce nieczęsto widać emocje tak autentyczne. Jeszcze rzadziej — łzy za kulisami władzy. Ale w tej jednej chwili, podczas VII Kongresu PiS, polityka ustąpiła miejsca człowieczeństwu.

To też może cię zainteresować: Pięć znaków zodiaku, które magnetycznie przyciągają silnych mężczyzn. One nie muszą szukać. Są wybierane

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Dwie daty, które mogą zmienić wszystko. Jasnowidzka ostrzega przed nadchodzącymi wydarzeniami