Był przystojny, pewny siebie, pracowity. Moje koleżanki mówiły, że złowiłam dobrego kandydata na męża. Ja mówiłam, że złapałam miłość życia. Ślub był skromny, ale szczery. On – w granatowym garniturze. Ja – w sukni szytej przez sąsiadkę. Zaczęliśmy wspólne życie z dwiema walizkami i marzeniem o domu, dzieciach i starości we dwoje.
Przez czterdzieści pięć lat byłam żoną. Tą wierną, tą wyrozumiałą, tą, która znosiła długie godziny jego pracy, jego wybuchy, jego milczenie. Wychowywałam dzieci, opiekowałam się jego chorą matką, odkładałam pieniądze, gotowałam jego ulubione dania. Czasem czekałam do północy, aż wróci. Myślałam, że tak wygląda miłość — cierpliwa, wyrozumiała, cicha.
Aż pewnego dnia, przy śniadaniu, spojrzał na mnie inaczej. Nie z czułością. Nie z cienia wspólnego życia. Tylko chłodno. Obco.
– Musimy porozmawiać – powiedział. – Nie chcę już dłużej udawać. Nigdy cię nie kochałem. Po prostu tak było wygodnie. Teraz mam kogoś innego. Młodszą. Z nią czuję się znów mężczyzną.
Zamarłam.
– Ale… przecież mamy dzieci. Wnuki. Dom. Życie… – szeptałam.
– Właśnie. Ja już swoje zrobiłem. A teraz chcę coś dla siebie. Mam pieniądze. Mogę sobie na to pozwolić.
Spakował walizkę. Nie zabrał wspomnień. Nie zabrał zdjęć. Nie zabrał mnie.
Zostałam w pustym domu, z filiżanką, którą trzymał jeszcze tego ranka. Z jego szlafrokiem w łazience. I z pytaniem: czy naprawdę przez 45 lat byłam tylko tłem? Czy można żyć u boku kogoś tak długo… i nigdy naprawdę nie być kochaną?
Teraz każdy dzień uczę się żyć od nowa. Nie dlatego, że chcę. Ale dlatego, że muszę. Z bólem, z żalem, z rozbitym sercem. Ale też z nadzieją, że nawet jeśli on nigdy mnie nie kochał — ja kochałam naprawdę. I to czyni mnie silniejszą niż on kiedykolwiek będzie.
To też może cię zainteresować: Dorota Wellman o wyniszczającej chorobie. Jej słowa poruszają do głębi
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Puszysta babka wielkanocna w kilka chwil. Sprawdzony, szybki przepis