Może wtedy, gdy nikt już nie pyta, jak się czujesz. Gdy twoje „dzień dobry” nie jest potrzebne, a „czy mogę pomóc?” zamienia się w „zrób to, przecież i tak siedzisz w domu”.
Tak wygląda moje życie od kilku lat — odkąd moja córka wyszła za mąż.
Z początku myślałam, że trafiła dobrze. Michał był uprzejmy, pomocny, grzeczny. Wszyscy mówili: „masz szczęście, że córka znalazła porządnego chłopa”. A ja wierzyłam. Bo chciałam wierzyć.
Kiedy urodziło się ich dziecko, zaczęłam pomagać — tak jak każda matka. Przychodziłam gotować, sprzątać, pilnować małego. Robiłam to z serca. Nie prosiłam o nic w zamian.
Ale pewnego dnia zauważyłam, że ta pomoc przestała być darem, a stała się obowiązkiem.
Pewnego ranka córka wpadła z uśmiechem i torbą pełną ubrań.
– Mamo, wrzucisz to do prania? Michał nie zdążył, a jutro ma ważne spotkanie.
Nie zdążył?
Ja nawet nie zdążyłam zaparzyć kawy, a już miałam czyjeś koszule w rękach.
Zaczęło się od jednej, dwóch. Potem doszły spodnie, t-shirty, jego swetry. Aż w końcu moja łazienka zaczęła przypominać pralnię dla zięcia.
I gdyby chodziło tylko o pranie… Ale on nawet nie powiedział „dziękuję”. Tylko rzucał:
– Proszę, żeby były dobrze wyprasowane, bo w biurze patrzą na detale.
Jakby mówił do sprzątaczki.
Zaczęli bywać u mnie coraz częściej. Najpierw wpadali „na chwilę”, potem zostawali na weekend, aż w końcu zaczęli się zachowywać, jakby to był ich dom.
Zięć rozsiadał się w moim fotelu, przełączał kanały w telewizorze, komentował moje obiady.
– A nie da się tego zrobić inaczej, mamo? Wiesz, Magda nie lubi za tłusto.
Albo:
– Nie masz przypadkiem piwa w lodówce?
Nie, nie miałam. Ale miałam rosnące poczucie, że już nawet oddychać muszę po cichu, żeby nie przeszkadzać we własnym mieszkaniu.
Tak mi powiedział ostatnio, kiedy wrócił z pracy i zobaczył mnie myjącą podłogę.
– Ty to masz dobrze, mama – nic nie musisz, tylko siedzisz w domu.
Siedzę? Od rana w kuchni, potem pranie, potem wnuki, potem jeszcze jego rzeczy. Ale dla niego to „siedzenie”.
Nie wiem, co bardziej boli — jego słowa, czy to, że moja córka siedziała obok i nie powiedziała nic. Tylko spuściła wzrok. Jakby się wstydziła, że jestem jej matką.
Wczoraj przyniósł kolejną torbę z praniem. Bez słowa, jak zawsze. Położył ją na stole, jakby zostawiał śmieci. Spojrzałam na nią długo. Potem na niego.
I spokojnie powiedziałam:
– Michał, jeśli jeszcze raz zostawisz u mnie swoje ubrania, to znajdziesz je w koszu.
Zamarł.
– Ale mamo…
– Nie jestem twoją mamą. Mam córkę, nie dorosłego chłopa do obsługiwania.
Wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Córka była zła, milczy od wczoraj. Ale ja — pierwszy raz od dawna — czuję ulgę.
Nie wiem, co będzie dalej. Może się odsuną, może obrażą. Ale wiem jedno — nie pozwolę już nikomu traktować mnie jak przedmiot.
Bo matka to nie pralnia, nie kucharka i nie darmowa służąca. To kobieta, która przez lata dawała z siebie wszystko, i w końcu ma prawo powiedzieć:
„Dość. Ja też zasługuję na szacunek.”
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Syn po rozwodzie znów zamieszkał ze mną": Zachowuje się, jakbym była jego służącą, a nie matką
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Zamiast spokoju na emeryturze dostałam nocne dyżury przy wnukach": Córka mówi, że ma prawo do życia. A ja niby nie