Nie luksus, nie bogactwo — po prostu życie z miłością, wzajemnym wsparciem i szacunkiem.
Dziś, po dwudziestu latach małżeństwa, budzę się każdego ranka z myślą, że śpię obok obcego człowieka. Człowieka, który od dawna nic nie daje — tylko bierze.

Poznaliśmy się w pracy. Był zabawny, pewny siebie, miał w oczach błysk. Pomagał mi nosić segregatory, przynosił kawę, a kiedy się śmiałam, świat wydawał się prostszy.

Z początku wszystko układało się dobrze — miał ambicje, plany. Mówił, że założy firmę, że nie będzie całe życie pracował dla kogoś. A ja wierzyłam. Bo tak kochająca kobieta wierzy, nawet gdy rozsądek mówi, że to bajka.

Po kilku latach stracił pracę. Na początku współczułam. Powtarzałam:

„Każdemu może się zdarzyć. Odpocznij trochę, poszukaj czegoś nowego.”

Tylko że ta „chwila przerwy” trwa już osiem lat. Osiem lat seriali, drzemek i pustych obietnic.

W tym czasie ja pracuję na dwa etaty, płacę rachunki, gotuję, sprzątam, wychowuję dzieci i jeszcze udaję, że wszystko jest w porządku. Bo przecież mąż „ma ciężko”, „jest mu trudno”, „stracił pewność siebie”. A prawda jest taka, że on po prostu przestał chcieć.

Każdego dnia widzę ten sam obraz: On w dresach, z pilotem w ręku, nogi na stoliku, chipsy w misce. Telewizor dudni, lodówka co chwilę skrzypi. Tylko rachunki i brudne naczynia się nie ruszają.

– Marek, może byś poszedł do urzędu pracy? – proszę.


– Eee, po co, tam i tak nic nie ma – odpowiada, nie odrywając wzroku od ekranu.


– A coś byś pomógł?


– Jak skończy się odcinek.

Odcinek trwa od ośmiu lat.

Pamiętam ten dzień. Wracałam z pracy po dwunastu godzinach, zmęczona, głodna, z bólem głowy. W domu syf, dzieci głodne, a on… spał. Z pustą butelką po piwie na podłodze.

Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam krzyczeć. Wyrzucałam z siebie wszystko — lata złości, rozczarowania, zmęczenia. A on tylko wzruszył ramionami.

– Przesadzasz. Przecież nie jest aż tak źle.

Nie jest aż tak źle? Kiedy kobieta przestaje być partnerką, a staje się utrzymanką męża, kucharką, sprzątaczką, bankomatem — to jest źle. Bardzo źle.

Czasem mam wrażenie, że to ja powinnam się tłumaczyć, że pracuję. Bo przecież „nie ma mnie w domu”, „dzieci mnie nie widują”, „zaniedbuję rodzinę”. A kto by tę rodzinę utrzymał, gdybym nie ja?

On się obraża, kiedy mu to mówię.


– Jak możesz tak mówić? Przecież jestem twoim mężem!


– Właśnie dlatego. Bo mąż powinien być oparciem, nie ciężarem – odpowiadam.

I widzę w jego oczach pustkę. Bo on już dawno przestał mnie słyszeć.

Nie kłócimy się już. Nie ma sensu. On ma swoje seriale, ja swoje rachunki. Śpimy w jednym domu, ale w dwóch światach.

Czasem patrzę na niego i zastanawiam się, kiedy zniknął tamten człowiek, którego kochałam. Czy jeszcze istnieje gdzieś pod tą warstwą lenistwa i egoizmu? Czy może nigdy go nie było?

A potem odkładam te myśli na później. Bo wiem, że przyjdzie dzień, kiedy spakuję jego dresy, pilot i piwo — i wyjdę. Nie dlatego, że już go nie kocham. Tylko dlatego, że wreszcie zaczęłam kochać siebie.

Każda kobieta ma swoją granicę. Moja była bardzo daleko — przesuwałam ją przez lata.
Ale teraz już wiem:

Nie muszę być bohaterką, żeby być szczęśliwa. Wystarczy, że przestanę utrzymywać kogoś, kto nie ma nawet ochoty żyć.

To też może cię zainteresować: Łzy na parkiecie. Barbara Bursztynowicz żegna się z "Tańcem z Gwiazdami" w poruszający sposób. Internauci nie kryją żalu

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Sylwester u ojca Rydzyka. Cena udziału może zaskoczyć wielu