Tak było ze mną. Gdy trumna mojego męża zniknęła w ciemnym dole, miałam wrażenie, że ktoś zamknął nade mną światło.

Pierwsze miesiące były jak mgła. Cisza w domu bolała fizycznie. Siedziałam w fotelu i wsłuchiwałam się w echo własnego oddechu. Brakowało mi jego kroków, jego głosu, nawet jego marudzenia.

Córka dzwoniła często. Z początku była czuła:

„Mamusiu, musisz o siebie dbać.”


„Nie siedź sama, może jakiś klub seniora?”

Ale gdy naprawdę zaczęłam o siebie dbać — wszystko się zmieniło.

Poznałam go przypadkiem, w sklepie spożywczym. Upuściłam portfel, a on go podniósł. Wysoki, z siwymi włosami i oczami, które patrzyły z życzliwością, nie litością. Zaproponował kawę. Zgodziłam się.

Rozmawialiśmy trzy godziny. O książkach, o dawnych czasach, o wnukach. Pierwszy raz od lat śmiałam się naprawdę.

Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Spacerowaliśmy, chodziliśmy do kina, rozmawialiśmy o wszystkim. Zaczęłam znów malować paznokcie. Znowu chciało mi się żyć.

Wszystko runęło pewnego dnia, gdy córka niespodziewanie wpadła z wizytą. Zastała mnie przy stole z Markiem — moim nowym znajomym. Śmialiśmy się z jakiegoś głupiego dowcipu, gdy weszła.

Zamarła.


Patrzyła na nas tak, jakby zobaczyła coś obrzydliwego.


– Mamo… kim on jest? – zapytała lodowatym tonem.


– To Marek, mój przyjaciel. – uśmiechnęłam się niepewnie.

Po chwili powiedziała słowa, których nie zapomnę nigdy:

– Mamo, nie ośmieszaj się. Po sześćdziesiątce biegać z facetem po mieście? Co ludzie powiedzą?

Tłumaczyła mi potem, że „to nie wypada”, że „tata się w grobie przewraca”, że „babcia w randkach wygląda żałośnie”. Nie słyszała, jak drżał mi głos, gdy odpowiadałam:

– A może tata by chciał, żebym nie była sama?

Ale nie docierało. W jej oczach wdowa po sześćdziesiątce ma obowiązek umrzeć za życia. Ma nosić czarne ubrania, pielić grządki i czekać na wnuki. Nie na kawę z mężczyzną.

Przestała się odzywać na kilka tygodni. Nie odbierała telefonu, nie zapraszała mnie do siebie. Powiedziała jej mężowi, że „matce odbiło”.

A ja… Czułam się jak winna. Jakbym zdradziła rodzinę, bo pozwoliłam sobie na uśmiech.

Marek chciał, żebym się nie przejmowała.

Mówił:

„Wiek to tylko liczba, a miłość to dar, nie wstyd.”

Ale każde jego słowo bolało, bo wiedziałam, że moja córka już nie patrzy na mnie jak na matkę. Tylko jak na kogoś, kto złamał zasady.

Minęły dwa lata. Z córką wciąż bywa różnie. Nie mówi o Marku, nie pyta, nie słucha. Ale widzę, jak obserwuje mnie ukradkiem, kiedy się śmieję, kiedy trzymam go za rękę.

Czasem myślę, że w głębi duszy zazdrości — nie mężczyzny, ale odwagi. Odwagi, by nie umrzeć wcześniej, niż każe ciało.

Bo ja wiem jedno: Wdową zostałam po mężu, nie po życiu. A jeśli komuś to przeszkadza — to nie mój wstyd, tylko jego.

To też może cię zainteresować: Listopad 2025 pod znakiem burz geomagnetycznych. Eksperci ostrzegają

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Pod dachem mojej matki żyjemy jak intruzi": Milczę, żeby nasze dziecko nie musiało spać na ulicy