Moja matka miała dar – potrafiła sprawić, że czułam się winna dosłownie za wszystko.
Za to, że się uśmiechałam.
Za to, że miałam własne zdanie.
Za to, że chciałam być kimś więcej niż cieniem.
— Ja ci życie poświęciłam! — krzyczała, gdy chciałam iść na studia do innego miasta.
— Po co ci to? Żebyś była mądrzejsza ode mnie?
Zostawałam.
Odrzucałam szanse.
Rezygnowałam z siebie.
Bo matka zawsze wiedziała lepiej.
A jeśli próbowałam się zbuntować — włączała łzy, choroby, obrażone milczenie.
Nie potrafiłam odejść.
Wyszłam za mąż późno.
Za mężczyznę, który był moim schronieniem.
Ale i to jej przeszkadzało.
— Zobaczysz, zostawi cię. Każdy facet w końcu zostawia.
Zaczęła dzwonić codziennie.
Kontrolować.
Krytykować.
A ja znów się cofałam.
Bo wina była silniejsza niż wolność.
A teraz... teraz matka choruje.
Jest samotna. Bezradna.
I oczekuje, że rzucę wszystko, by się nią zająć.
Bo przecież jestem jej córką.
Bo przecież "matkę ma się tylko jedną".
Bo przecież jej wszystko zawdzięczam.
Tylko że ja nie czuję wdzięczności.
Czuję ból, żal, wypalenie.
Czuję, że ona zabrała mi życie, a teraz chce je dokończyć przy mnie.
— Nie możesz mnie zostawić.
— Zawsze byłaś egoistką.
— Nie urodziłam cię po to, żebyś się ode mnie odwróciła.
Słyszę te słowa codziennie.
Ale teraz coś się we mnie zmieniło.
Teraz już wiem, że nie jestem egoistką.
Jestem kobietą, która po raz pierwszy próbuje ratować samą siebie.
Pomagam jej.
Ale na moich warunkach.
Nie mieszkam z nią.
Nie pozwalam sobą rządzić.
Nie pozwalam, by jej wyrzuty sumienia znowu zatruły moje serce.
Bo jeśli mam coś jeszcze uratować — to siebie.
I nie czuję się winna.
Bo nie wszystko, co matczyne, jest dobre.
Czasem trzeba się odciąć, żeby w końcu móc oddychać.
To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: