Całe życie starałam się być dobrym człowiekiem. Pomagałam, kiedy tylko mogłam – sąsiadom, znajomym, każdemu, kto zapukał do moich drzwi. Gdy pani Halina miała problemy z zakupami, byłam tą, która codziennie przynosiła jej świeży chleb. Kiedy pan Janek złamał nogę, przez miesiące wynosiłam mu śmieci i przynosiłam wodę ze studni. Nigdy nie żądałam niczego w zamian. Wierzyłam, że dobro wraca, że w trudnej chwili ktoś poda mi rękę, tak jak ja podawałam swoją przez całe życie.
Ale teraz, kiedy naprawdę potrzebuję pomocy, odkryłam, jak bardzo się myliłam.
Kilka miesięcy temu złamałam biodro. Zwykły wypadek – poślizgnęłam się na schodach przed domem. Trafiłam do szpitala, gdzie lekarze mówili, że rekonwalescencja będzie długa. "Musi pani unikać wysiłku. Odpoczywać. Ale z czasem wróci pani do formy," zapewniali. Uwierzyłam im. Myślałam, że jakoś sobie poradzę. W końcu nie jestem całkiem sama – mam sąsiadów, których znam od lat, którzy zawsze mówili, że mogę na nich liczyć.
Pierwszy dzień po powrocie do domu był najtrudniejszy. Wiedziałam, że nie dam rady sama ugotować obiadu ani zrobić zakupów. Zadzwoniłam do pani Haliny, która zawsze mówiła, że jestem dla niej jak siostra.
– Halinko, czy mogłabyś mi pomóc? Nie mam w domu nic do jedzenia, a nie mogę sama iść do sklepu – poprosiłam, starając się, by mój głos brzmiał lekko.
– Och, Jadwigo, wiesz, że zawsze chętnie pomogę, ale akurat dziś mam tyle na głowie... Może jutro? – odpowiedziała szybko i pożegnała się, zanim zdążyłam cokolwiek dodać.
Następnego dnia spróbowałam u pana Janka. Przecież tyle razy mu pomagałam, kiedy był w potrzebie. Ale i on miał wymówkę.
– Pani Jadwigo, chętnie bym coś zrobił, ale wie pani, teraz mam problemy z kręgosłupem. Lepiej nie dźwigać. Może ktoś inny?
I tak dzień za dniem, telefon za telefonem, drzwi za drzwiami – wszyscy nagle mieli coś ważniejszego do zrobienia. Niektórzy nawet nie odbierali telefonu, jakby bali się, że poproszę ich o pomoc.
Na początku próbowałam to sobie tłumaczyć. "Każdy ma swoje problemy, swoje życie," myślałam. Ale z każdym kolejnym dniem czułam coraz większy żal. Czy naprawdę całe moje życie, cały ten czas, kiedy pomagałam innym, nie znaczył dla nich nic? Czy moje dobroć była dla nich wygodna tylko wtedy, gdy to ja byłam na nogach, a nie na wózku?
Dziś, gdy siedzę w pustym domu, z coraz bardziej pustą lodówką, zadaję sobie pytanie: Czy to naprawdę była pomoc, czy tylko złudzenie? Czy ludzie pomagali mi, bo chcieli, czy dlatego, że było im to na rękę?
Najbardziej boli mnie świadomość, że przez całe życie myślałam o innych, a teraz nie ma nikogo, kto pomyślałby o mnie. Nawet ci, którzy zawsze mówili, że jestem dla nich jak rodzina, zniknęli w momencie, gdy przestałam być dla nich użyteczna.
Teraz już wiem, że bycie dobrym człowiekiem nie zawsze oznacza, że dobro do nas wróci. Czasem zostaje tylko samotność i gorzka refleksja, że ludzie, którym poświęcaliśmy wszystko, mogą odwrócić się w chwili, gdy najbardziej ich potrzebujemy.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Moja synowa traktuje mnie jak ciężar": Czy to jest moja starość
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mąż odszedł po 40 latach małżeństwa": Zostałam sama w pustym domu