Siedziałam w salonie, próbując zająć się szydełkowaniem. Robiłam to od lat – uspokajało mnie i dawało chwilę wytchnienia od codziennych zmartwień. Ale tamtego dnia moje myśli były zbyt rozproszone, a dłonie zbyt drżące, by cokolwiek stworzyć. W głowie wciąż słyszałam urywki rozmowy, którą przypadkiem podsłuchałam.


Wnuczka zostawiła swój telefon w kuchni. Byłam akurat w drodze po herbatę, kiedy urządzenie zaczęło dzwonić. Nie chciałam odbierać, ale ekran rozświetlił się i zobaczyłam wiadomość, która przykuła moją uwagę. Nadawca: moja córka, Beata. Treść: „Powiedziałam Jarkowi, że działka na Mazurach powinna być moja. Mieszkanie w mieście dla ciebie. To sprawiedliwe, prawda?”


Działka na Mazurach? Mieszkanie w mieście? Nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. To były moje nieruchomości, które przez całe życie zdobywałam ciężką pracą, oszczędzając każdy grosz. Działkę na Mazurach kupiliśmy z mężem przed jego śmiercią. Mieliśmy tam spędzić starość, ale po jego odejściu nigdy się na to nie zdecydowałam. Mieszkanie w mieście było moim domem, moją ostoją, miejscem pełnym wspomnień. Jak mogli już je dzielić, jakby mnie tutaj nie było?


Postanowiłam nic nie mówić. Chciałam się upewnić, czy dobrze zrozumiałam. Kolejne dni przyniosły jednak więcej niż potwierdzenie moich obaw. Beata i Jarek, mój syn, coraz częściej odwiedzali mnie, ale te wizyty miały inny charakter niż kiedyś. Zamiast pytać, jak się czuję, coraz częściej padały pytania o moje finanse, o testament, o to, co chciałabym zrobić z majątkiem.


– Mamo, myślałaś może, co stanie się z działką na Mazurach? – spytała Beata pewnego dnia, siedząc przy kuchennym stole. – Wiesz, ja zawsze marzyłam, żeby tam mieszkać.


– Tak, a mieszkanie w mieście byłoby idealne dla mojej rodziny – dodał Jarek, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.


Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Byli tak bezpośredni, tak pewni siebie, jakby nie zauważali, że wciąż tu jestem. Jakby moje zdanie w tej sprawie nie miało znaczenia.


– To ja jeszcze żyję, dzieci – powiedziałam w końcu, starając się opanować drżenie w głosie. – Czy naprawdę już planujecie, co zrobić z moimi rzeczami, kiedy mnie zabraknie?


Zapadła cisza. Beata spuściła wzrok, Jarek chrząknął nerwowo.


– Mamo, nie mów tak – zaczęła Beata, próbując przybrać łagodny ton. – Po prostu chcemy, żeby wszystko było uregulowane. To przecież dla twojego dobra.


– Dla mojego dobra? – powtórzyłam, czując, jak narasta we mnie gniew. – A co z moim zdaniem? Czy to, czego ja chcę, ma dla was jakiekolwiek znaczenie?


Nie odpowiedzieli. Ich milczenie mówiło więcej, niż chciałabym usłyszeć.


Od tamtej pory nie mogę przestać o tym myśleć. Przez całe życie pracowałam dla mojej rodziny, dbając o to, by miały wszystko, co najlepsze. Nigdy nie odmówiłam im pomocy. A teraz, na starość, odkryłam, że w ich oczach jestem już tylko przeszkodą na drodze do majątku, który uważają za swoją własność.


Patrzę na zdjęcia stojące na półce – uśmiechnięte twarze moich dzieci z czasów, gdy były małe, nasze wspólne wakacje, urodziny. Czy te uśmiechy były szczere? Czy miłość, którą mi okazywały, była prawdziwa?


Zastanawiam się, co zrobić. Czy powinnam konfrontować ich z tym, co czuję? Czy powinnam napisać testament, który pokaże im, że ich plany nie są dla mnie niewidzialne? A może po prostu zaakceptować, że na starość zostałam dla nich tylko środkiem do celu?


Jedno jest pewne – to, co odkryłam, zmieniło wszystko. Moja rodzina, którą uważałam za swoje największe osiągnięcie, okazała się zupełnie inna, niż myślałam. A ja, w swoim własnym domu, czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Wnuki odwiedzają mnie tylko wtedy, gdy liczą na pieniądze"


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Całe życie opiekowałam się rodziną": Na starość nie mam nikogo, kto zadbałby o mnie