Zawsze cieszyłam się, kiedy w domu rozbrzmiewał dziecięcy śmiech. Gdy mój syn, Marek, został ojcem, byłam dumna i szczęśliwa, że mogę być częścią życia moich wnuków. Ale z czasem ta radość zaczęła zamieniać się w ciężar, który stał się dla mnie zbyt trudny do udźwignięcia.


Marek regularnie przyprowadzał dzieci w weekendy. Na początku myślałam, że to tylko od czasu do czasu, żeby z żoną mieli chwilę dla siebie. Zgodziłam się, bo kto by odmówił synowi? Ale wkrótce to „od czasu do czasu” stało się normą. Każdy piątek kończył się tym samym telefonem:


– „Mamo, mogę przywieźć dzieci na weekend? Mamy z Martą trochę pracy, a ty zawsze tak świetnie się nimi zajmujesz.”


Nie miałam serca odmówić. Myślałam, że pomagam, że daję im coś, czego być może sama kiedyś potrzebowałam. Ale po kilku miesiącach zaczęłam czuć, że tracę siebie. Sobota i niedziela, które kiedyś były moim czasem na odpoczynek, zamieniły się w dni pełne biegania za dwójką energicznych maluchów, gotowania ich ulubionych posiłków, sprzątania po zabawie i opowiadania bajek na dobranoc.


Kiedy w poniedziałek w końcu zostawałam sama, czułam się kompletnie wyczerpana. Moje ciało, które już dawno przestało być młode, nie nadążało za ich energią. Zaczęłam zauważać, że brakuje mi siły, a przede wszystkim chęci, by kolejny weekend wyglądał tak samo.


Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Markiem. Gdy przyjechał odebrać dzieci, usiedliśmy razem w kuchni.


– „Marku, musimy porozmawiać,” zaczęłam ostrożnie. „Bardzo kocham twoje dzieci, ale ja naprawdę nie daję już rady. Jestem zmęczona.”


Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym powiedziała coś niewyobrażalnego.


– „Mamo, o czym ty mówisz? Przecież zawsze lubiłaś zajmować się wnukami. Myślałem, że to dla ciebie przyjemność.”


– „Przyjemność?” powtórzyłam, a głos mi zadrżał. „Marku, jestem już starsza. Mam swoje problemy zdrowotne. Nie mówię, że nie chcę ich widzieć, ale nie mogę być nianią na każde zawołanie. Mam prawo do odpoczynku.”


Jego twarz zmieniła się. Znikała uprzednia pewność siebie, a pojawiła się irytacja.


– „Mamo, myślałem, że mogę na ciebie liczyć. Przecież to tylko weekendy! Martę i mnie nie stać na opiekunkę, a ty i tak siedzisz sama w domu. Dlaczego to taki problem?”


Te słowa zabolały. Czy naprawdę uważał, że moje życie jest tak mało ważne, że mogę je poświęcić dla ich wygody? Że „siedzę sama w domu” oznacza, że nie mam prawa do własnych planów, do chwili spokoju?


Nie odpowiedziałam wtedy. Po prostu wstałam i zaczęłam sprzątać stół, bo czułam, że każde kolejne słowo będzie wywoływać tylko więcej bólu.


Od tamtego dnia minęły tygodnie. Marek nadal przywozi dzieci, choć mniej chętnie rozmawia ze mną. Widzę, że jest zły, że nie spełniam już bezwarunkowo jego oczekiwań. A ja każdego dnia zadaję sobie pytanie: czy jestem złą matką, bo chcę trochę przestrzeni dla siebie? Czy mam prawo odmówić pomocy, kiedy tak bardzo kocham swoje wnuki?


Nie znam odpowiedzi. Ale wiem jedno – kochanie ich nie oznacza, że muszę poświęcić siebie. Czasem zastanawiam się, czy Marek kiedyś to zrozumie. A jeśli nie – czy ja sama kiedykolwiek przestanę czuć się winna za to, że potrzebuję chwili oddechu.


To też może cię zainteresować: Adam Małysz o nowym sezonie Pucharu Świata. "Poprzedni rok pokazał nam, że nie można zaspać"


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Dostałam propozycję pracy za granicą, ale mój mąż uważa, że powinnam zostać w domu": Nie wiem, co wybrać