Nic nie boli bardziej niż strata bliskiej osoby. Mój ojciec zmarł nagle, nigdy nie chorował. Choć miał już 76 lat, nie skarżył się na żadne dolegliwości. Kiedy skończyłam szkołę średnią, poszłam na studia i przeniosłam się ze wsi do miasta. Tu poznałam swojego przyszłego męża. Jesteśmy razem do dziś. Wychowujemy wspólnie syna.
Piętnaście lat temu mój ojciec znalazł sobie kobitę. Podobnie jak on, była wdową. Dzieliła ich różnica 12 lat. Kibicowałam ich związkowi, bo wyglądali na naprawdę zakochanych. Cieszyłam się, kiedy Grażyna wprowadziła się do ojca. Opiekowała się nim i domem. Mogłam być spokojna o tatę, bo wiedziałam, że jest w dobrych rękach.
Grażyna odnalazła się w roli pani domu. Uprawiała ogród, a plonami dzieliła się z nami. Kiedy tata zmarł, to ona do mnie zadzwoniła. Wspólnie z mężem i synem od razu pojechaliśmy do naszego rodzinnego domu, aby wziąć udział w przygotowaniach do pogrzebu.
Zaraz po ostatnim pożegnaniu mojego ojca macocha zaczęła się pakować. Zapytałam, dlaczego to robi, a ona przyznała, że ma świadomość, że to nie jest jej dom i to do mnie należy decyzja o tym, co z nim zrobię.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wyrzucać Grażynę z domu. Przez cały czas trwania małżeństwa z ojcem, zajmowała się nim. Dbała, żeby niczego mu nie brakowała. Zajmowała się też domem. Jak mogłabym ją wyrzucić?!
Zapewniłam ją, że nie musi się obawiać tego, że ją wyrzucę. Poprosiłam ją, żeby została, bo to także jej dom. Kiedy ze łzami w oczach mi dziękowała, wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję.
Też tak myślicie?
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. Kiedy syn oznajmił, że wstępuje do seminarium, omal nie dostałam zawału. Nie chcę, żeby zmarnował sobie życie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Paulina Smaszcz podzieliła się traumatycznymi doświadczeniami. "Nawet nikt go nie wspomina, bo przecież ludzie wolą udawać, że nie ma tematu"