Nie z biedy, tylko z przyzwyczajenia. Całe życie odkładałam — tu parę złotych, tam resztę z zakupów, czasem coś z emerytury. Nie dla siebie, tylko żeby „na czarną godzinę było”. Tak mnie wychowano: nie licz na nikogo, tylko na siebie.

Ale człowiek z wiekiem mięknie. Zaczyna wierzyć, że może nie musi już wszystkiego sam.Że rodzina to przecież bezpieczeństwo.

Córka przyjechała kiedyś w odwiedziny i powiedziała:


— Mamo, zróbmy wspólne konto. Będzie łatwiej ci płacić rachunki, pilnować spraw. Ja się wszystkim zajmę.


Zabrzmiało to tak rozsądnie. Uśmiechnęła się, przytuliła mnie i dodała:

— Wiesz, to tylko formalność. Przecież nie chodzi o pieniądze.

A ja uwierzyłam.

Poszłyśmy razem do banku. Podpisałam, co trzeba. Nie czytałam wszystkiego, bo ufałam jej — mojej córce, mojej jedynej. W końcu to ona zawsze powtarzała, że jestem jej całym światem.

Na początku niczego nie zauważałam. Rachunki się opłacały, wszystko działało. Ale potem zaczęły znikać drobne kwoty. Najpierw sto, potem dwieście złotych. Myślałam, że może coś źle policzyłam, może zapomniałam, że wypłaciłam. W końcu nie jestem już najmłodsza, pamięć zawodzi.

Z czasem ubywało coraz więcej. Zapytałam nieśmiało:

— Córciu, coś tu się nie zgadza na koncie...

A ona się tylko uśmiechnęła:

— Mamo, spokojnie. Przelewy, opłaty, to wszystko jest skomplikowane. Ty się tym nie martw.

Więc się nie martwiłam. Przynajmniej próbowałam. Ale nocami budziłam się z myślą, że coś jest nie tak. Że to moje pieniądze — za każdy grosz stała moja praca, wyrzeczenia, lata samotności po śmierci męża.

Pewnego dnia poszłam sama do banku. Z trudem poprosiłam o wydruk historii konta. Ręce mi drżały, kiedy patrzyłam na wypłaty — nie moje, nieznane mi sklepy, jakieś przelewy na obce nazwiska. Serce mi stanęło, kiedy zobaczyłam, ile zostało.

Prawie nic.

Nie pamiętam, jak doszłam do domu. Usiadłam w fotelu i długo płakałam. Nie z powodu pieniędzy — one zawsze mogły się znaleźć. Płakałam, bo nie miałam już w co wierzyć.

Wieczorem córka przyszła jak gdyby nigdy nic.

— Mamo, co taka smutna jesteś? — zapytała.

Spojrzałam na nią i chciałam zapytać: „Dlaczego to zrobiłaś?” Ale słowa nie przeszły mi przez gardło. Zamiast tego powiedziałam tylko:

— Nic, dziecko. Po prostu źle spałam.

Bo wstydziłam się. Nie jej — siebie. Że byłam taka naiwna. Że dałam się oszukać własnemu dziecku. Że kochałam bardziej, niż powinnam ufać.

Od tamtej pory już nic między nami nie jest takie samo. Nie powiedziałam jej, że wiem. Nie odebrałam jej prawa do konta. Nie dlatego, że nie mogłam — po prostu nie chciałam widzieć w niej złodzieja.

Zostawiłam to. Zostawiłam wszystko. Bo zrozumiałam, że można odzyskać pieniądze, ale nie można odzyskać zaufania.

Dziś mam w szafce kopertę z kilkoma banknotami. Trzymam je nie po to, żeby coś kupić, tylko żeby pamiętać. Że nawet najbliżsi potrafią zabrać ci nie tylko oszczędności, ale też resztki wiary w dobro.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zamiast ryb, złowił kochankę": Na stare lata zrobił się romantykiem od tanich kłamstw

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zaginęła Edyta Stokłosa z Międzyrzecza Górnego. Mąż błaga: "Kochana żono..."