Odszedł, gdy miałam dziewięć lat. Nie pożegnał się, nie napisał, nie przyszedł nawet na moje urodziny. Mama mówiła, że to egoista, który wybrał łatwiejsze życie bez obowiązków. I ja jej wierzyłam.
W moich wspomnieniach ojciec był kimś, kto złamał nam serce. Dziecku łatwiej jest nienawidzić niż rozumieć. Zbudowałam więc wokół siebie mur z urazy i dorastałam w przekonaniu, że mężczyznom nie można ufać.
Mama nigdy nie pozwalała o nim mówić. Gdy pytałam, spuszczała wzrok i powtarzała tylko:
— Nie wracajmy do tego, córeczko. On nie był wart łez.
A jednak przez lata nie umiałam o nim zapomnieć. Gdy szłam do szkoły, czasem wyobrażałam sobie, że stoi gdzieś z boku, że mnie obserwuje. Że jednak żałuje.
Z czasem ten żal przycichł, ale nigdy nie zniknął. Ożeniłam się, miałam dzieci. Kiedy patrzyłam na swojego męża, jak tuli naszą córkę, wracała myśl: dlaczego mój ojciec nie potrafił tak?
Mama zmarła dwa lata temu. Zostałam sama z pustym domem i tysiącem pytań, których już nie mogłam jej zadać. Porządkując jej rzeczy, natrafiłam na pudełko owinięte w stary szal. W środku — listy. Zaadresowane do mnie. Od niego.
Drżały mi ręce, kiedy otwierałam pierwszy. Były datowane rok po jego odejściu. Pisał, że kocha, że tęskni, że chciałby mnie zobaczyć. Że próbował, ale mama mu zabroniła. Że przychodził pod szkołę, widział mnie z daleka, ale nie mógł podejść, bo groziła, że wezwie policję.
Nie wierzyłam. Myślałam, że to jakieś wymówki. Ale w kopercie były też wycinki z gazet, zdjęcia — moje, z akademii, z konkursów. Ktoś musiał mu je przynosić. Mama.
Tylko że nigdy mi o tym nie powiedziała.
Im więcej listów czytałam, tym bardziej pękało mi serce.
W jednym pisał:
„Twoja mama nie jest zła. Chroni cię, jak potrafi. Ale ja nigdy nie przestałem cię kochać.”
Znalazłam też ostatni, nieotwarty. Na kopercie widniała data sprzed kilku miesięcy. List wrócił z adnotacją: adresat nieznany. Nie wiedział, że mama już nie żyła, że ja znów mieszkałam w tym domu.
Pojechałam do niego. Znalazłam adres z listu sprzed lat. Otworzył mi starszy mężczyzna z siwymi włosami i łagodnym spojrzeniem. Rozpoznałam go od razu.
Nie powiedział nic. Tylko przytulił mnie tak, jakby chciał nadrobić całe dzieciństwo. I wtedy zrozumiałam, że przez lata gniewałam się nie na niego — tylko na kłamstwo, w które uwierzyłam.
Nie wiem, dlaczego mama to zrobiła. Może bała się, że mnie straci. Może chciała ukarać go za swoje cierpienie. Nie mam już jak zapytać.
Ale wiem jedno — że czasem prawda przychodzi za późno, a przebaczenie to jedyne, co pozwala jeszcze oddychać.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Teściowa zapłaciła za nasze wesele, ale kupiła sobie władzę": Nawet suknię ślubną wybrała mi bez pytania
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Już wkrótce cofniemy zegarki! W tym roku wcześniej niż zwykle