Tylko że ona nie wróciła.
Wróciły tylko jej wiadomości. Krótkie, zimne, jakby pisał je ktoś obcy.
Synowa napisała: „Odchodzę. Nie szukajcie mnie”.
A potem drugie:
Synowa napisała: „Dziecko zostaje ze mną”.
I już.
Mój syn stał w kuchni jak skamieniały. Patrzył w telefon, jakby litery miały się zmienić.
Syn powiedział: „Mamo… ja nic nie rozumiem”.
Ja też nie rozumiałam. Znam ją od lat. Jadłyśmy razem obiady. Robiłyśmy pierogi na święta. Kiedy rodził się wnuczek, płakała ze wzruszenia, a ja ją przytulałam, bo była mi jak córka.
A teraz zniknęła. I zostawiła po sobie tylko zapach perfum w przedpokoju i ciszę.
W mieście ludzie mówili swoje. Zawsze mówią.
Sąsiadka szepnęła mi na klatce:
Sąsiadka powiedziała: „Podobno poszła w tango. Z jakimś. Widziano ją”.
W pierwszej chwili chciałam ją uciszyć. Bo to brzmiało jak plotka. Jak brud, który przykleja się do człowieka w sekundę.
Ale potem mój syn pokazał mi coś na telefonie.
Zdjęcie. Ona uśmiechnięta, w czerwonej sukience, przytulona do obcego faceta. Podpis: „Wreszcie wolna”.
Wreszcie wolna.
Jakby mój wnuk był kulą u nogi, a mój syn więzieniem.
Zrobiło mi się niedobrze.
Myślałam, że choć wnuczek będzie mostem. Że nawet jeśli oni się rozwodzą, to dziecko… dziecko zostaje dzieckiem. Ma babcię, ma dziadka, ma swoją rodzinę.
Tydzień po jej odejściu zadzwoniłam. Spokojnie. Grzecznie.
Ja powiedziałam: „Kochanie, przyjadę po małego w sobotę. Zrobię mu naleśniki. Stęskniłam się”.
W słuchawce była cisza, a potem jej głos, zimny.
Synowa powiedziała: „Nie”.
Myślałam, że nie dosłyszałam.
Ja zapytałam: „Jak to nie?”.
Synowa odpowiedziała: „Na razie nie będziecie go widywać”.
Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
Ja powiedziałam: „Ale ja jestem jego babcią. Ja nic złego…”.
Ucięła.
Synowa powiedziała: „Właśnie dlatego. Bo pani jest jego babcią od pana strony”.
Te słowa były jak wypluty jad.
Ja wyszeptałam: „Co to ma znaczyć?”.
Synowa westchnęła, jakby to była dla niej uciążliwa rozmowa.
Synowa powiedziała: „Ma znaczyć, że wy wszyscy robiliście ze mnie najgorszą. Że ja się dusiłam. Że pani zawsze stała po jego stronie”.
Zamarłam.
Ja powiedziałam: „Ja stałam po stronie rodziny”.
Synowa odpowiedziała:
Synowa powiedziała: „No właśnie. A ja w tej rodzinie byłam tylko dodatkiem”.
Rozłączyła się.
Zostałam z telefonem przy uchu i uczuciem, jakby ktoś mnie spoliczkował.
Bo ja naprawdę nie uważałam, żebym była przeciwko niej. Owszem, czasem powiedziałam za dużo. Czasem wtrąciłam się, bo myślałam, że pomagam. Czasem powiedziałam synowi: „postaw się”, a jej: „przestań przesadzać”.
Tylko że teraz, kiedy spojrzałam na to z boku, poczułam coś nieprzyjemnego.
A jeśli ona naprawdę czuła się u nas sama?
A jeśli ja nie widziałam, jak jej pęka serce, bo byłam zajęta tym, żeby „było normalnie”?
Ale nawet jeśli… nawet jeśli miała żal do mnie, do syna, do świata, to co zrobił jej wnuczek? Czemu karze dziecko odcięciem od rodziny?
Mój syn próbował. Jeździł pod jej nowe mieszkanie, dzwonił, pisał.
Raz wrócił z czerwonym śladem na policzku.
Syn powiedział: „Uderzyła mnie. Przy dziecku”.
Myślałam, że mnie rozerwie.
Ja powiedziałam: „Za co?!”.
Syn tylko potrząsnął głową.
Syn powiedział: „Powiedziała, że ma swoje powody. Że ja jej zniszczyłem życie”.
Zniszczyłem życie.
Kiedyś, pamiętam, stała u nas w kuchni i mówiła, że marzy o spokojnej rodzinie. O domu. O dziecku. A teraz nagle to wszystko stało się dla niej klatką.
A w tej klatce… ja byłam strażnikiem.
Nie chciałam takiej roli, ale ona mi ją przypisała.
Najgorsze przyszło wtedy, kiedy zadzwonił wnuczek.
Nie do mnie. Do syna. Z jej telefonu.
Słyszałam tylko urywki, ale ten głos… ten głos dziecka wbija się w kości.
Wnuczek zapytał: „Tato, czemu nie przychodzisz?”.
Syn zacisnął zęby, żeby nie płakać.
Syn powiedział: „Kochanie, ja bardzo chcę…”.
I wtedy w tle usłyszałam głos synowej, ostry jak nóż.
Synowa krzyknęła: „Oddaj telefon!”.
Połączenie się urwało.
Mój syn siedział potem na krześle i patrzył w ścianę.
Syn powiedział: „Ona go uczy, że ja nie chcę”.
A ja miałam wrażenie, że ktoś mi wycina wnętrzności.
Bo dziecko nie rozumie rozwodu. Dziecko rozumie tylko: ktoś jest, ktoś znika.
A ja… ja byłam babcią, która miała być stała.
A teraz byłam babcią zablokowaną w telefonie.
Zaczęłam pisać do synowej listy. Nie SMS-y. Listy, bo w liście człowiek nie może rzucić jednym zdaniem i uciec. W liście trzeba ponieść swoje słowa.
Napisałam:
„Nie chcę się kłócić. Nie chcę cię oceniać. Chcę tylko widzieć wnuczka”.
Odpisała jednym zdaniem.
Synowa napisała: „Nie teraz”.
Potem napisałam jeszcze raz. Bardziej miękko. Przyznałam, że mogłam ją zranić. Że mogłam się wtrącać. Że jeśli chce, możemy porozmawiać przy kimś trzecim.
Odpowiedziała:
Synowa napisała: „Pani nie rozumie, co pani zrobiła”.
To „co pani zrobiła” mnie prześladowało. Bo ja naprawdę nie wiedziałam, co ona ma na myśli. Czułam się jak oskarżona bez aktu oskarżenia.
A potem usłyszałam od wspólnej znajomej coś, co sprawiło, że usiadłam na podłodze.
Znajoma powiedziała: „Ona mówi, że pani chciała jej odebrać dziecko”.
Zamarłam.
Ja powiedziałam: „Co?!”.
Znajoma wzruszyła ramionami.
Znajoma powiedziała: „Że pani mówiła, że jak ona nie będzie dobrą matką, to… że sąd… że babcia pomoże synowi”.
Poczułam, jak robi mi się zimno.
Przypomniałam sobie jedną kłótnię sprzed roku. Synowa krzyczała, że ma dość. Że jest zmęczona. A ja, głupia, w emocjach powiedziałam:
Ja powiedziałam wtedy: „Jak się nie ogarniesz, to jeszcze ci dziecko zabiorą”.
Powiedziałam to jak ostrzeżenie. Jak straszak, żeby się wstrząsnęła.
A ona to zapamiętała jako groźbę.
I teraz, kiedy odeszła, trzyma wnuczka jak tarczę. Jak zabezpieczenie.
Ma swoje powody.
Powody utkane z dawnych lęków i moich nieprzemyślanych słów.
Tylko że ten lęk zabija nas wszystkich po kolei.
Po miesiącu dostałam od synowej wiadomość.
Synowa napisała: „Proszę już nie wydzwaniać. Jeśli będzie trzeba, zgłoszę nękanie”.
Nękanie.
Ja, babcia, która chce przytulić dziecko.
To słowo było jak upokorzenie.
Wtedy poszłam do prawnika, choć sama się tego wstydziłam. Jakby rodzina była czymś, co powinno się załatwiać sercem, nie papierami.
Prawnik powiedział spokojnie:
Prawnik powiedział: „Ma pani prawo starać się o kontakty z wnukiem. Ale proszę pamiętać, że to jest wojna, jeśli druga strona tego chce”.
Wojna.
Ja nie chciałam wojny. Chciałam klocków na dywanie, kakao i tego, żeby mały powiedział „babciu”.
Ale nagle okazało się, że w tej historii nikt nie ma już miękkiego miejsca.
Najbardziej dramatyczny był dzień, kiedy zobaczyłam wnuczka na ulicy.
Szłam do apteki, zimno szczypało w policzki. I nagle, na przejściu, zobaczyłam ich: synowa, obcy mężczyzna i mój wnuczek. Trzymał ją za rękę, miał na sobie czapkę, którą kupiłam mu na zeszłe święta.
Serce mi stanęło.
Krzyknęłam:
Ja powiedziałam: „Kochanie!”.
Wnuczek odwrócił głowę. Na sekundę. Jego oczy rozjaśniły się.
Wnuczek krzyknął: „Babcia!”.
Zrobił krok w moją stronę.
A wtedy synowa szarpnęła go tak mocno, że aż się zachwiał.
Synowa syknęła: „Nie”.
Wnuczek zamarł, jakby dostał zakaz oddychania.
Ja podeszłam bliżej, ręce mi drżały.
Ja powiedziałam: „Ja tylko chcę go przytulić”.
Synowa spojrzała na mnie z tą twardością, która bierze się z lęku.
Synowa powiedziała: „Pani nie ma prawa”.
Obcy mężczyzna stał obok, patrzył na mnie obojętnie, jak na przeszkodę.
Wnuczek zaczął płakać. Cichutko.
I wtedy poczułam, że to już nie jest spór dorosłych. To jest krzywda dziecka.
Powiedziałam cicho, do synowej:
Ja powiedziałam: „Zrobisz z niego małego żołnierza w swojej wojnie. On ci tego nie wybaczy”.
Jej twarz drgnęła. Na sekundę.
A potem odwróciła się i odeszła, ciągnąc dziecko za rękę, jakby bała się, że ja mu coś „zabiorę” samym spojrzeniem.
Stałam na chodniku i płakałam jak ktoś, komu wyrwano rodzinę bez ostrzeżenia.
Nie wiem, jak to się skończy. Wiem tylko, że synowa „poszła w tango”, bo chciała oddechu, wolności, innego życia.
Może miała prawo odejść od mojego syna. Może miała w sobie lata żalu, o którym my nie wiedzieliśmy. Może ja też dołożyłam cegłę do jej ucieczki.
Ale nie ma prawa robić z wnuczka kary.
Teraz uczę się mówić inaczej. Już nie grożę, nie straszę, nie naciskam jak taran. Uczę się pisać spokojnie. Uczę się przepraszać za swoje słowa, nawet jeśli nie przepraszam za miłość do wnuka.
I każdego wieczoru stawiam na parapecie małą lampkę, taką, jaką babcie stawiają, kiedy czekają.
Bo to jest dramat, którego nikt nie widzi z zewnątrz.
Dramat babci, która nie chce niczego wielkiego.
Chce tylko usłyszeć:
„Babciu, przyjdź”.
A zamiast tego słyszy ciszę… i powody, których nikt nie potrafi już odkręcić.
To też może cię zainteresować: Polityczne napięcie wokół Zbigniewa Ziobry. Były minister sprawiedliwości zabrał głos
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nie żyje polski aktor. Artysta odeszedł nagle daleko od Polski