Śmierć ojca… czy to, że mama wygląda, jakby wreszcie mogła oddychać.
W dniu pogrzebu stała nad trumną w czarnym płaszczu, z mokrymi rzęsami, ale jej twarz była zaskakująco spokojna. Nie rozpadła się. Nie krzyczała. Nie osunęła się na kolana, jak to bywa w filmach. Stała prosto, dziękowała ludziom za kondolencje, mówiła cicho:
Mama powiedziała: „Dziękuję, że przyszliście”.
I nic więcej.
Kiedy odprowadzaliśmy trumnę, ja czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce. Ojciec był trudny, czasem ostry, czasem milczący, ale był. Był codziennie. Był jak ściana w domu, której nie zauważasz, dopóki nagle jej nie ma.
A mama… mama wyglądała, jakby ktoś zdjął jej z ramion ciężki płaszcz.
Wróciliśmy do domu po stypie. Zdjęłam buty, usiadłam na kanapie, patrzyłam w jeden punkt. Mama weszła do kuchni i zaczęła zmywać talerze, jakby to był zwykły niedzielny obiad.
Ja powiedziałam: „Mamo…”.
Ona spojrzała na mnie i w jej oczach nie było pustki po nim. Była cisza. Inna.
Mama odpowiedziała: „No?”.
Zapytałam:
Ja zapytałam: „Ty… ty nie płaczesz?”.
Poczułam się okropnie, jakbym miała do niej pretensje o to, jak przeżywa żałobę. Ale ja naprawdę nie rozumiałam.
Mama odłożyła talerz na suszarkę i powiedziała:
Mama powiedziała: „Napłakałam się już za życia”.
To zdanie uderzyło mnie jak zimna woda.
Za życia.
Czyli kiedy ojciec żył, ona już przeżywała swoją żałobę. Powoli, latami. Krok po kroku.
Nie chciałam tego słyszeć. Nie byłam gotowa. Bo dla mnie ojciec był ojcem. A dla niej ojciec był… mężem. I to wcale nie musiało znaczyć tego samego.
Pierwsze tygodnie były dziwne.
Ja chodziłam jak cień. Budziłam się z myślą, że zadzwonię do niego, a potem przypominałam sobie, że nie ma do kogo dzwonić. W kuchni wciąż stał jego kubek. Jego kapcie wciąż leżały pod krzesłem.
A mama robiła rzeczy, których nie widziałam u niej od lat.
Otwierała okna. Wietrzyła. Przestawiała meble. Wyrzucała stare gazety, które ojciec chomikował. Śpiewała pod nosem, kiedy robiła herbatę.
Śpiewała.
I ja za każdym razem czułam ukłucie, jakby ktoś mi mówił: „On umarł, a ona śpiewa”.
Któregoś dnia powiedziałam to na głos, bo już nie wytrzymałam.
Ja powiedziałam: „Jak możesz śpiewać?”.
Mama zatrzymała się z ściereczką w ręce.
Mama odpowiedziała: „A jak mam żyć?”.
Ja powiedziałam: „Normalnie… w żałobie”.
Ona spojrzała na mnie tak, jakby słowo „żałoba” było czymś, co mnie uratuje, a ją zabije.
Mama powiedziała: „Ty chcesz, żebym cierpiała, bo ty cierpisz”.
Nie umiałam zaprzeczyć, bo w tym było coś prawdziwego. Chciałam, żebyśmy były w tym razem. Żeby jej ból potwierdził mój.
A ona… ona jakby już wyszła z tego pokoju.
Wszystko zmieniło się w niedzielę, kiedy wróciłam do mamy bez zapowiedzi.
Otworzyłam drzwi kluczem, bo zawsze tak robiłam. W domu było ciepło, pachniało kawą. I usłyszałam męski śmiech.
Zamarłam w przedpokoju.
Z salonu dobiegł głos mamy, lekki, młodszy, jakiego nie słyszałam u niej od dawna.
Mama powiedziała: „No przestań, głupi jesteś”.
Potem usłyszałam inny głos. Męski. Obcy.
Mężczyzna powiedział: „A ty to dopiero”.
Weszłam do salonu i zobaczyłam ich.
Mama siedziała na kanapie, obok niej facet. Nie jakiś chłopiec, nie młody amant. Normalny mężczyzna w jej wieku, z siwymi skroniami, z ręką opartą swobodnie na oparciu kanapy. Jakby miał prawo tu być.
Mama podniosła wzrok i jej twarz stężała. Przez sekundę wyglądała jak przyłapana.
Potem jednak wyprostowała się, jakby postanowiła: nie będę się tłumaczyć.
Mama powiedziała: „To jest Stefan”.
Stefan wstał i podał mi rękę.
Stefan powiedział: „Dzień dobry”.
Nie podałam.
Patrzyłam tylko na mamę.
Ja zapytałam: „Co on tu robi?”.
Mama odpowiedziała spokojnie:
Mama powiedziała: „Pije kawę”.
Kawa. Tak banalne słowo w sytuacji, która dla mnie była jak zdrada.
Ja powiedziałam, głos mi się łamał: „Tato jeszcze nawet nie ma miesiąca w ziemi”.
Mama wzięła wdech, jakby była zmęczona.
Mama powiedziała: „Wiem”.
Ja krzyknęłam:
Ja powiedziałam: „I ty już masz pocieszenie?”.
Stefan zrobił krok w tył, jakby chciał zniknąć. Mama spojrzała na niego krótko.
Mama powiedziała: „Stefan, idź do kuchni”.
On poszedł. A my zostałyśmy same w salonie, w tej ciszy, która po nim zawsze zostawała.
Ja powiedziałam: „Jak możesz?”.
Mama odpowiedziała:
Mama powiedziała: „Bo ja nie chcę już być sama”.
To zdanie było proste. I okrutne.
Bo ja też nie chciałam być sama.
Tylko że moja samotność była żałobą. A jej samotność była… czymś, z czego ona chciała uciec natychmiast, jak z płonącego domu.
Ja powiedziałam: „Ale ja jestem”.
Mama spojrzała na mnie z bólem, ale też z czymś twardym.
Mama powiedziała: „Ty jesteś moim dzieckiem. A ja jestem kobietą”.
To zdanie wstrząsnęło mną bardziej niż jego śmierć.
Bo nagle uświadomiłam sobie, że ja widziałam w mamie tylko rolę: matka, żona, wdowa.
A ona miała jeszcze siebie.
Tylko że dlaczego teraz? Dlaczego tak szybko?
W nocy nie spałam. W głowie krążyły mi obrazy: tata na łóżku w szpitalu, tata na cmentarzu, mama z kawą i obcym mężczyzną.
Czułam się zdradzona, jakby mama zdradziła nie tylko ojca, ale i mnie. Jakby wymazała moją żałobę.
Rano poszłam do niej.
Stefana już nie było. Mama wyglądała na zmęczoną, ale spokojną. Jak ktoś, kto podjął decyzję i nie zamierza się cofać.
Ja powiedziałam: „Czy ty go kochasz?”.
Mama chwilę milczała.
Mama odpowiedziała: „Nie wiem. Ale przy nim nie czuję, że zaraz mnie ktoś zgasi”.
Zgasi.
To słowo otworzyło we mnie coś nieprzyjemnego.
Ja zapytałam: „Kto cię gasił?”.
Mama spojrzała w bok, jakby patrzyła na ścianę, ale widziała przeszłość.
Mama powiedziała: „Twój ojciec. Latami”.
Zamarłam.
Mama mówiła dalej, jakby pękła tama.
Mama powiedziała: „Nie bił mnie. Żebyś nie myślała. Ale potrafił zrobić ze mnie powietrze. Potrafił odebrać mi głos. Wszystko było jego. Jego zdanie, jego humor, jego cisza”.
Słuchałam i nagle zaczęłam przypominać sobie rzeczy, które zawsze widziałam, ale nie łączyłam.
To, że mama zawsze pytała, czy może coś kupić.
To, że ściszała telewizor, kiedy ojciec wchodził.
To, że mówiła półgłosem, jakby bała się własnych słów.
Mama dodała:
Mama powiedziała: „Kiedy umarł, poczułam… ulgę. I wstydzę się tego. Ale to prawda”.
Ulgę.
Ulgę po śmierci męża.
To brzmiało jak grzech, a jednocześnie jak ratunek.
Ja wyszeptałam: „Ale on był moim tatą”.
Mama spojrzała na mnie miękko.
Mama powiedziała: „Wiem. I nie chcę ci go zabierać. Ale nie każ mi udawać, że straciłam miłość życia, jeśli ja straciłam ciężar”.
To zdanie było najuczciwsze, a zarazem najbardziej bolesne.
Bo oznaczało, że nasze wspomnienia o nim są inne.
Ja miałam tatę, który mnie przytulał, kiedy byłam mała.
Ona miała męża, który ją przygniatał, kiedy nikt nie patrzył.
Powinnam wtedy zrozumieć.
Powinnam powiedzieć: dobrze, mamo, żyj.
Ale ja jeszcze nie umiałam.
Bo kiedy zobaczyłam Stefana kolejny raz, jak siedział w kuchni przy jej stole, poczułam, że coś mi się odbiera.
Jakby ktoś wchodził w miejsce po ojcu.
Jakby wymieniał część domu.
Zrobiłam awanturę.
Ja powiedziałam: „Nie chcę go tu widzieć, kiedy przychodzę!”.
Mama odpowiedziała spokojnie:
Mama powiedziała: „To ja też nie chcę widzieć twojej pogardy”.
Ja krzyknęłam: „To jest za szybko!”.
Mama powiedziała: „Dla ciebie. Nie dla mnie”.
I wtedy zrozumiałam, że ja walczę nie o ojca.
Ja walczę o obraz rodziny, w którym mama ma cierpieć, bo tak „wypada”.
A ona nie chce już żyć dla tego, co wypada.
Nie wiem, co będzie dalej. Wiem tylko, że jestem rozdarta.
Z jednej strony czuję, jakby mama zdradziła pamięć ojca.
Z drugiej strony widzę, że pierwszy raz od lat ma w oczach życie, a nie tylko obowiązek.
Nie umiem jeszcze powiedzieć: cieszę się.
Ale umiem już powiedzieć: rozumiem, choć boli.
Bo może największym dramatem nie jest to, że mama znalazła pocieszenie w ramionach innego.
Największym dramatem jest to, że ja dopiero po śmierci ojca zaczęłam widzieć, jaką cenę ona płaciła za to małżeństwo.
I że jej ulga jest prawdziwa.
Tak samo prawdziwa jak mój żal.
To też może cię zainteresować: "Odwiedzała mnie tylko wtedy, gdy mogła coś zabrać z lodówki": Kiedy zrozumiałam, że jestem dla niej magazynem, powiedziałam o paragonie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Czekaliśmy na spadek po ojcu, a on oddał wszystko obcej kobiecie": Dopiero po jego śmierci odkryliśmy, jakie podwójne życie prowadził