Dwie kreski.

Nie „może”. Nie „chyba”. Dwie, wyraźne, bezlitosne kreski, które w jednej sekundzie zabrały mi oddech.

Usiadłam na brzegu wanny i powiedziałam do siebie na głos, jak do obcej kobiety:

Powiedziałam: „To niemożliwe”.

A potem zrobiłam drugi test. I trzeci. Jakbym mogła oszukać biologię, jeśli wystarczająco mocno będę się upierać.

Wszystkie mówiły to samo.

Miałam czterdzieści pięć lat. Za sobą rozwód, kilka ciężkich lat, spokój, który wreszcie zaczęłam lubić. Dzieci w moim planie były czymś, co już się nie wydarzy, i wcale mnie to nie bolało. Bolało mnie tylko to, że życie znowu próbuje mi coś narzucić.

Najgorsze było nie to, że jestem w ciąży.

Najgorsze było to, że poczułam panikę zamiast radości.

Bo ostatnie, czego potrzebowałam, to dziecko, pieluchy i gadki o kaszkach.

W gabinecie lekarskim pachniało sterylnie. Na ścianie wisiał plakat o „cudzie życia”, taki sam jak w każdym podobnym miejscu, jakby wszyscy mieli ten sam scenariusz.

Lekarka spojrzała w monitor, potem na mnie.

Lekarka powiedziała: „Ciąża potwierdzona”.

To zdanie powinno zabrzmieć jak wiadomość, którą się komuś przekazuje z uśmiechem. A ja miałam wrażenie, że właśnie usłyszałam wyrok.

Ja zapytałam: „Pani jest pewna?”.

Lekarka spojrzała na mnie uważnie.

Lekarka odpowiedziała: „Jestem”.

Wyszłam stamtąd z kartką badań w ręce i uczuciem, jakbym niosła coś ciężkiego, czego nie chciałam dotykać.

Na ulicy ludzie biegli po zakupy, ktoś śmiał się przez telefon, ktoś niósł choinkę, ktoś wsiadał do tramwaju. Świat działał normalnie, a mój nagle przestał.

Wróciłam do domu i usiadłam w kuchni. Patrzyłam na czajnik, jakby miał mi powiedzieć, co robić.

Zamiast odpowiedzi miałam ciszę.

Wieczorem zadzwoniłam do przyjaciółki. Do tej jednej, która zna mój głos lepiej niż inni znają własne myśli.

Przyjaciółka zapytała: „Co się stało? Masz taki ton, jakbyś właśnie kogoś pochowała”.

Ja odpowiedziałam: „Może siebie. Jestem w ciąży”.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem usłyszałam ostrożne:

Przyjaciółka powiedziała: „O Boże…”.

I już wiedziałam, że ona też nie umie znaleźć słów, które by mnie uratowały.

Ja powiedziałam: „Nie mów mi, że to cud”.

Przyjaciółka odchrząknęła.

Przyjaciółka odpowiedziała: „Nie powiem. Powiem tylko, że to… ogromne”.

Ogromne. Tak. Jakby ktoś nagle postawił mi w salonie łóżeczko i kazał udawać, że to element wystroju.

Rozłączyłam się i poczułam, że łzy cisną mi się do oczu, ale to nie były łzy wzruszenia. To była złość na siebie, na życie, na to, że nawet teraz muszę być dzielna.

Najpierw przyszły „rady”.

Zaczęło się od matki. Zadzwoniła, bo dowiedziała się od kogoś, bo wieści u nas zawsze rozchodzą się szybciej niż sens.

Matka powiedziała: „No widzisz. Pan Bóg daje”.

Ja odpowiedziałam: „Mamo, ja nie potrzebuję teraz kazań”.

Matka westchnęła tak, jakby to ona miała ciężej.

Matka powiedziała: „W twoim wieku trzeba się cieszyć. Będziesz miała na starość pociechę”.

Pociechę. Jakby dziecko było polisą.

Ja powiedziałam: „Ja potrzebuję spokoju, nie polisy”.

Matka zamilkła na chwilę, a potem uderzyła w najczulsze.

Matka powiedziała: „No to co ludzie powiedzą, jak ty…”.

Przerwałam jej.

Ja powiedziałam: „Ludzie nie będą mi zmieniać pieluch”.

Po tej rozmowie trzęsły mi się ręce.

Bo ja naprawdę nie potrzebowałam gadek o kaszkach.

A one zaczęły się natychmiast, jakby ciąża automatycznie włączała wszystkim tryb „ekspert”.

Koleżanka z pracy wzięła mnie pod rękę w kuchni firmowej i powiedziała szeptem:

Koleżanka powiedziała: „Tylko nie jedz tego, bo w ciąży to szkodzi”.

Inna dodała:

Inna koleżanka powiedziała: „A już wiesz, jakie mleko wybierzesz?”.

A ja patrzyłam na nie i miałam ochotę krzyczeć: ja jeszcze nie wiem, czy ja w ogóle chcę być w tym filmie!

Jedna zapytała:

Koleżanka powiedziała: „Ale to radość, prawda?”.

Uśmiechnęłam się wtedy sztucznie.

Powiedziałam: „Jasne”.

Bo w Polsce najłatwiej jest udawać.

Najgorsze przyszło w domu, kiedy otworzyłam szafę i zobaczyłam swoje życie: sukienki do pracy, płaszcz, w którym lubiłam wyglądać dobrze, buty na obcasie, które zakładałam, kiedy chciałam czuć się kobietą.

I nagle zobaczyłam to jak obcy ktoś: za chwilę będę „tą w ciąży”. Potem „tą z wózkiem”. Potem „tą od kaszek”.

A ja nie chciałam być „tą”.

Ja chciałam być sobą.

Tylko że nie wiedziałam już, kim jestem, kiedy w środku rośnie coś, co zmienia wszystko.

W nocy obudziłam się spocona, z sercem walącym jak po biegu.

Usiadłam na łóżku i powiedziałam do ciemności:

Powiedziałam: „Ja tego nie udźwignę”.

I wtedy przyszła druga myśl, jeszcze gorsza:

„A jeśli już nie mam wyjścia?”.

To zdanie brzmiało jak pułapka.

Kilka dni później spotkałam go. Tego mężczyznę, z którym byłam wtedy „na chwilę”. Tego, który mówił, że jest dojrzały, że „nie ucieka od odpowiedzialności”, że „lubi prawdę”.

Powiedziałam mu w kawiarni, cicho:

Powiedziałam: „Jestem w ciąży”.

Zobaczyłam, jak jego twarz tężeje. Jakby mu ktoś nagle zabrał krzesło spod pleców.

On zapytał: „To… moje?”.

Ja odpowiedziałam: „Tak”.

Wciągnął powietrze, a potem powiedział coś, co do dziś słyszę w głowie w nocy.

On powiedział: „Nie teraz. Ja nie mogę. Ty jesteś dorosła, sama sobie poradzisz”.

Sama sobie poradzisz.

To zdanie znałam z życia lepiej niż własny numer PESEL.

Zebrałam torebkę, wstałam i poczułam, że ręce mam lodowate.

Powiedziałam: „Czyli tyle była warta twoja dojrzałość”.

On patrzył na mnie z mieszaniną strachu i irytacji.

On odpowiedział: „Nie rób sceny”.

Nie robić sceny. Najczęstsza prośba świata do kobiety, która właśnie się rozsypuje.

Wyszłam i dopiero na ulicy poczułam, że płaczę. Ludzie mijali mnie, nikt nie zwracał uwagi. Płakałam i jednocześnie wstydziłam się tych łez, bo ja nie chciałam być ofiarą.

W domu usiadłam przy stole. Na blacie leżała kartka z zaleceniami z gabinetu, obok długopis.

Zaczęłam pisać dwie listy.

Pierwsza: „Dlaczego nie”.

Nie chcę pieluch. Nie chcę kaszek. Nie chcę rozmawiać o ząbkowaniu, kiedy ledwo mam siłę rozmawiać o sobie. Nie chcę wracać do nocy bez snu, do lęku, do odpowiedzialności, która przygniecie mnie do podłogi. Nie chcę, żeby ktoś mnie oceniał. Nie chcę, żeby mówili: „w tym wieku?”.

Druga: „Dlaczego może”.

Bo może to ostatnia szansa. Bo może kiedyś będę żałować. Bo może w środku mnie jest coś, co jednak potrafi kochać, choć teraz jest tylko przerażone.

Patrzyłam na te listy i czułam, że obie mnie rozrywają.

Wtedy zadzwoniła przyjaciółka. Jakby wiedziała, że stoję na krawędzi.

Przyjaciółka powiedziała: „Nie musisz mi nic tłumaczyć. Powiedz tylko jedno. Czego ty chcesz? Nie mama. Nie ludzie. Ty”.

Otworzyłam usta, ale głos mi się załamał.

Ja odpowiedziałam: „Ja chcę, żeby ktoś wreszcie przestał ode mnie czegoś chcieć”.

Zapadła cisza.

Przyjaciółka powiedziała: „To zacznij od tego, że ty przestaniesz się karać. Masz prawo do decyzji. Masz prawo do strachu. Masz prawo do wszystkiego, co czujesz”.

I wtedy po raz pierwszy od dni poczułam, że nie jestem w tym całkiem sama.

Nie dlatego, że ktoś rozwiąże za mnie problem.

Tylko dlatego, że ktoś nie próbuje mi wcisnąć kaszki jako odpowiedzi na panikę.

Tej nocy znów nie spałam. Leżałam i słuchałam własnego oddechu. Rękę miałam na brzuchu, choć jeszcze go nie było widać. Ten gest był instynktowny, jakby ciało już wiedziało więcej ode mnie.

Powiedziałam szeptem:

Powiedziałam: „Ja nie jestem z kamienia”.

A potem dodałam drugie zdanie, równie ważne:

Powiedziałam: „I nie jestem też maszyną do spełniania cudzych oczekiwań”.

Rano wstałam, wzięłam prysznic, ubrałam się, zrobiłam sobie kawę. Normalne czynności, ale zrobione po raz pierwszy od wielu dni bez poczucia, że tonę.

Bo dotarło do mnie coś prostego i okrutnego.

To nie ciąża zwaliła mnie z nóg.

Zwaliła mnie z nóg myśl, że nie mam prawa powiedzieć „nie chcę”.

A ja mam.

Nie wiem jeszcze, jaką podejmę decyzję. I nie muszę wiedzieć natychmiast, tylko dlatego, że świat nie znosi ciszy w takich sprawach.

Wiem jedno: cokolwiek zrobię, zrobię to jako ja.

Nie jako temat do plotek, nie jako bohaterka cudzej opowieści o „cudzie”, nie jako kobieta, którą trzeba zagonić do pieluch i kaszek, bo tak wypada.

Mam czterdzieści pięć lat.

I to nie jest koniec świata.

To jest moment, w którym pierwszy raz naprawdę walczę o siebie.

To też może cię zainteresować: Kajra i Sławomir przeżyli niecodzienną przygodę. Takiej reakcji się nie spodziewali

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Ekspert zabrał głos w sprawie Nawrockiej. Wnioski są jednoznaczne