Siedzieliśmy w jej kuchni, tej samej, w której przez lata robiła herbatę z przesadną ilością cukru i mówiła, że „u niej to zawsze trzeba mieć porządek”. Na stole stał talerz z suchymi ciastkami, a obok leżał notes, w którym zwykle zapisywała wydatki. Tego dnia notes był otwarty na stronie z wielkimi literami: „POGRZEB”.
Teściowa spojrzała na mnie i na męża, po czym westchnęła teatralnie.
Teściowa powiedziała: „Postanowiłam oszczędzać na własne ostatnie pożegnanie”.
Mąż od razu się spiął.
Mąż zapytał: „Mamo, co ty znowu wymyślasz?”.
Teściowa uniosła brodę.
Teściowa odpowiedziała: „Nie wymyślam. Patrzę realistycznie. Życie drogie. Pogrzeby też. A ja nie chcę być dla was ciężarem”.
Powinna była powiedzieć to z troską. Ale w jej głosie było coś innego: satysfakcja, że właśnie trzyma nas za gardło tematem, o którym wstyd rozmawiać.
Ja powiedziałam ostrożnie: „Przecież ma pani emeryturę. I oszczędności. Zawsze pani miała”.
Teściowa uśmiechnęła się krótko.
Teściowa powiedziała: „Oszczędności? A po co mi? Wolę mieć spokój. Poza tym… ja muszę odkładać. Nie będę przecież żebrać po obcych”.
Mąż spojrzał na mnie kątem oka. Znałam to spojrzenie. To było: „zaraz będzie awantura”.
Teściowa wzięła głęboki oddech i przeszła do sedna, jak chirurg do cięcia.
Teściowa powiedziała: „Od przyszłego miesiąca będziecie mi dopłacać”.
Zapadła cisza.
Mąż zaśmiał się nerwowo.
Mąż powiedział: „Jak to dopłacać?”.
Teściowa wzruszyła ramionami.
Teściowa odpowiedziała: „Normalnie. Nie będę już wydawać swojej emerytury na jedzenie i rachunki, bo muszę oszczędzać na pogrzeb. Wy jesteście rodziną, więc wy mnie utrzymacie”.
To zdanie spadło na nas jak wiadro zimnej wody.
Ja poczułam, jak palce zaciskają mi się na filiżance.
Ja zapytałam: „Czy pani właśnie mówi, że mamy płacić pani życie, żeby pani mogła odkładać na śmierć?”.
Teściowa spojrzała na mnie ostro.
Teściowa powiedziała: „Proszę tak nie mówić. To jest brak szacunku. Ja chcę mieć godne pożegnanie”.
Godne pożegnanie. A co z godnym życiem nas wszystkich?
Mąż próbował łagodzić.
Mąż powiedział: „Mamo, to nie tak. Możemy ci pomóc, jak jest ciężko, ale nie możemy brać na siebie wszystkiego”.
Teściowa natychmiast zmieniła ton. Zrobiła się ofiarą.
Teściowa powiedziała: „Aha. Czyli mam umrzeć jak pies. W kartonie. Dobrze. Wiedziałam”.
To było jej ulubione zagranie. Jeśli nie zgadzasz się na jej warunki, jesteś potworem.
Ja powiedziałam: „Nikt tak nie mówi. Tylko… my też mamy rachunki. Kredyt. Dziecko. Wszystko drożeje”.
Teściowa machnęła ręką.
Teściowa powiedziała: „Każdy ma rachunki. Ale matkę ma się jedną. A ja was przecież wychowałam”.
To „wychowałam” nie było faktem. To był rachunek.
Wyszliśmy od niej późnym popołudniem, a ja czułam się, jakbym wyszła z dusznego pokoju bez okna. Mąż milczał w drodze do domu, a ja już wiedziałam, że to dopiero początek.
Bo teściowa nie mówi rzeczy raz.
Ona je wbija.
Następnego dnia zadzwoniła.
Teściowa powiedziała: „No i co ustaliliście?”.
Mąż odpowiedział: „Mamo, to nie jest takie proste”.
Teściowa westchnęła.
Teściowa powiedziała: „Dla mnie jest proste. Od przyszłego miesiąca płacicie mi dwa tysiące. I już”.
Dwa tysiące. Jakby mówiła o abonamencie. Jakbyśmy byli bankomatem.
Mąż zaczął tłumaczyć, że nie możemy, że mamy swoje zobowiązania. Teściowa słuchała i co chwilę wtrącała:
Teściowa mówiła: „To sprzedaj samochód”.
„To nie jedźcie na wakacje”.
„To zrezygnujcie z głupot”.
Głupoty. Dla niej „głupotą” było wszystko, co nie było jej potrzebą.
Kiedy mąż odłożył telefon, w domu zrobiło się ciężko. Jak przed burzą.
Powiedziałam: „Ona chce, żebyśmy ją utrzymywali”.
Mąż wzruszył ramionami, a w jego oczach zobaczyłam coś, co mnie przestraszyło.
Rezygnację.
Mąż powiedział: „To moja matka”.
A ja zrozumiałam, że to zdanie jest początkiem końca naszego spokoju. Bo „moja matka” w tej rodzinie zawsze oznaczało: ty masz się dostosować.
Zaczęły się wizyty. Niezapowiedziane. Zawsze pod pretekstem.
Teściowa wchodziła i od razu mówiła:
Teściowa powiedziała: „Przyniosłam listę wydatków. Zobacz, jak ja biednie żyję”.
A potem rozkładała na stole rachunki, jak dowody w sądzie. Pokazywała cenę masła, prądu, leków. Robiła z siebie nędzarkę, choć jeszcze miesiąc wcześniej chwaliła się nową torebką „w promocji”.
W końcu powiedziała coś, co już nie było prośbą.
Teściowa powiedziała: „Albo będziecie mi dawać pieniądze, albo zapiszę mieszkanie komuś innemu. Kto mnie szanuje”.
Mąż zbladł. Bo w tym jednym zdaniu była cała prawda: to nie był plan oszczędzania. To była gra o władzę.
Ja poczułam, jak rośnie we mnie złość.
Ja powiedziałam: „To jest szantaż”.
Teściowa spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, jakby wreszcie usłyszała słowo, którego chciała.
Teściowa odpowiedziała: „To jest życie. Jak się kogoś kocha, to się pomaga”.
Kocha. Ona zawsze mieszała miłość z pieniędzmi.
Wieczorem kłóciliśmy się z mężem. Pierwszy raz tak ostro od dawna.
Ja powiedziałam: „Ona nie chce pomocy. Ona chce kontroli”.
Mąż krzyknął: „Nie mów tak o mojej matce!”.
Ja odpowiedziałam: „To niech ona nie mówi nam, jak mamy żyć!”.
Mąż chodził po pokoju jak zwierzę w klatce.
Mąż powiedział: „Co ja mam zrobić? Zostawić ją?”.
Spojrzałam na niego.
Powiedziałam: „Nie. Ale nie możesz też zostawić nas”.
Bo ja widziałam już ten scenariusz: nasze pieniądze płyną do niej, my zaciskamy pasa, nasze plany się sypią, a ona wciąż będzie chciała więcej. Bo kiedy ktoś raz nauczy się, że może, nie przestaje.
Teściowa dzwoniła codziennie. Rano: „Czy już przelaliście?”. Wieczorem: „Bo ja już nie mam na leki”. A potem zdjęcie rachunku.
Zaczęłam mieć wrażenie, że nasze życie kręci się wokół jej śmierci. Że ona kupuje nam winę na raty.
Najgorsze było to, że ona opowiadała wszystkim swoją wersję.
Sąsiadka spotkała mnie pod blokiem i powiedziała:
Sąsiadka powiedziała: „Pani teściowa taka biedna, a dzieci ją zostawiają”.
Dzieci ją zostawiają. Wróciłam do domu i poczułam, że nie tylko teściowa nas naciska. Cały świat lubi historie o niewdzięcznych dzieciach. Nikt nie pyta, czy to dziecko jest właśnie szantażowane.
W pewnym momencie, w środku nocy, obudziłam się i poczułam, że mam dość. Że ja nie mogę żyć w cudzej narracji.
Rano, kiedy teściowa przyszła znowu, zanim zdążyła usiąść, powiedziałam:
Ja powiedziałam: „Dobrze. Porozmawiajmy poważnie”.
Teściowa uśmiechnęła się triumfalnie.
Teściowa powiedziała: „No, nareszcie”.
Wyjęłam kartkę i długopis.
Powiedziałam: „Spiszemy budżet. Ile pani ma emerytury. Ile rachunków. Ile wydatków. I ile realnie może pani odkładać, nie przerzucając wszystkiego na nas”.
Teściowa zmarszczyła brwi.
Teściowa powiedziała: „Ja nie będę się tłumaczyć”.
Odpowiedziałam spokojnie: „A my nie będziemy płacić w ciemno”.
Mąż patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się, że ja potrafię być twarda.
Teściowa zaczęła mówić o godności. O samotności. O tym, że „wszyscy ją zostawili”.
A ja po raz pierwszy nie dałam się wciągnąć.
Powiedziałam: „Pani nie jest sama. Ale pani nie może żądać, żebyśmy utrzymywali panią tylko po to, żeby pani miała większy pogrzeb”.
Teściowa zrobiła się czerwona.
Teściowa krzyknęła: „Jak śmiesz!”.
Ja odpowiedziałam: „Śmiem. Bo my też jesteśmy rodziną. I my też zasługujemy na godność”.
Teściowa wstała gwałtownie.
Teściowa powiedziała: „To ja wam pokażę! Zobaczycie!”.
I wyszła, trzaskając drzwiami.
W mieszkaniu zapadła cisza. Mąż usiadł na krześle, jakby mu nagle zabrakło sił.
Mąż powiedział cicho: „Ona się na mnie obrazi”.
Odpowiedziałam: „Ona i tak jest obrażona. To jej narzędzie”.
Spojrzał na mnie i po raz pierwszy zobaczyłam w nim coś innego niż rezygnację.
Strach. Że jeśli nie będzie posłuszny, straci matkę. Jak dziecko, które wciąż chce zasłużyć.
Podeszłam do niego.
Powiedziałam: „Możemy jej pomagać. Ale na naszych warunkach. Nie pod groźbą. Nie w poczuciu winy. I nie kosztem naszego życia”.
Nie wiem, jak to się skończy. Może ona jeszcze bardziej nas obrzydzi w rodzinie. Może zacznie straszyć notariuszem. Może będzie grać chorobą. Ona umie.
Ale wiem, co było najbardziej dramatyczne w tej historii.
To, że teściowa postanowiła oszczędzać na swoje ostatnie pożegnanie, a jako walutę wybrała nasze życie. Nasze nerwy. Nasz spokój. Naszą przyszłość.
I że przez chwilę prawie jej się udało.
Tylko że ja w końcu zrozumiałam jedno: jeśli ktoś buduje swoją godność na tym, że inni mają się poświęcić, to to nie jest godność.
To jest władza.
A ja nie zamierzam utrzymywać cudzej władzy, nawet jeśli nazywa się „ostatnim pożegnaniem”.
To też może cię zainteresować: Trzynasta emerytura w 2026 roku. Ile pieniędzy trafi do seniorów
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "W Wigilię mąż przyprowadził do naszego domu swoją kochankę": Była w zaawansowanej ciąży, a ja nawet nie wiedziałam, że istnieje