Rutyna, zwykły dzień, nic nie zapowiadało burzy. Drukarka jednak wyrzuciła dwa arkusze więcej, jakby chciała mi coś wykrzyczeć prosto w twarz. Wzięłam je do ręki, myśląc, że to jakieś nudne firmowe dokumenty.

A tam… wzór pozwu rozwodowego. Z imieniem mojego męża w odpowiednich polach. Prawie gotowe. Wystarczyło kilka kliknięć, kilka dopisków, jeden podpis.

Zrobiło mi się słabo. Serce mi waliło, a nogi jakby przestały mnie słuchać. Usiadłam na podłodze i patrzyłam w te kartki jak w wyrok. Przez chwilę nie potrafiłam nawet oddychać.

Przez tyle lat małżeństwa byłam przy nim. Wspierałam go, kiedy stracił pracę. Kiedy miał problemy w rodzinie. Kiedy chorował. A teraz on szykuje się do odejścia jak tchórz, bez rozmowy, bez słowa, bez jednego spojrzenia. Jakbym była meblem, który można po cichu wynieść na śmietnik.

Kiedy wrócił do domu, wciąż trzymałam w ręku ten dokument. Udawał niewiniątko. Spytał, co robię na podłodze, dlaczego mam taką minę i czy dobrze się czuję. Ta jego troska wywołała we mnie gniew, jakiego nie czułam nigdy wcześniej.

Zapytałam wprost. Czy to ma być jego sposób na pozbycie się mnie. Na początku próbował kręcić. Że to przypadek. Że to klient przysłał mu coś podobnego. Że drukarka coś pomyliła. Patrzyłam na niego w milczeniu, a on w końcu pękł.

Powiedział, że od dawna czuje się nieszczęśliwy. Że ma dość rutyny. Że chciałby zacząć życie na nowo. Słuchałam go i miałam wrażenie, że mówi do mnie obcy człowiek. Taki, którego nigdy nie kochałam i który nigdy nie kochał mnie.

Najbardziej zabolało mnie to, że nawet nie spróbował ze mną porozmawiać. Nie dał mi szansy. Nie zapytał, czy coś możemy zmienić. Po prostu zaplanował rozwód, tak jak planuje się zakup nowej zmywarki.

Przez kilka dni chodziłam po domu jak cień. Płakałam po nocach, udawałam spokój w ciągu dnia. A potem coś się we mnie przełamało. Zrozumiałam, że ta kanalia wcale nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Nie dlatego, że chcę go zatrzymać. Nie. Dlatego, że chcę zawalczyć o siebie.

Znalazłam adwokata. Porozmawiałam z doradcą finansowym. Zaczęłam porządkować dokumenty, konta, umowy. Przygotowałam się do walki o to, co mi się należy.

Bo jeśli on myślał, że porzuci mnie jak starą sukienkę, to grubo się przeliczył.

W końcu to ja budowałam ten dom. Ja wspierałam go w każdej trudności. Ja poświęciłam swoje plany dla jego wygody.

Nie zamierzam oddać tego bez walki.

A co będzie dalej? Czas pokaże. Ale jedno wiem na pewno. Już nigdy nie pozwolę nikomu traktować mnie jak nic niewartą rzecz.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Rodzice odrzucali wszystkie moje partnerki": Jedna im nie pasowała, druga też. W efekcie zostałem starym kawalerem z ich winy

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Jerzy Owsiak ogłosił. Wielkie zmiany w WOŚP. "Ja swoje zrobiłem"