Kiedyś miałam plany, ambicje, marzenia. Kochałam swoją pracę, lubiłam się malować, chodzić w szpilkach i pachnieć perfumami. Teraz noszę fartuch, mam dłonie popękane od detergentów i zapach obiadu wpleciony we włosy.

Codziennie patrzę w lustro i pytam:

„Kim ty właściwie jesteś?”

Z Markiem poznaliśmy się na studiach. Był przystojny, pewny siebie, potrafił sprawić, że czułam się wyjątkowa. Mówił:

– Po co ci ta kariera, kochanie? Kobieta powinna mieć czas na dom, na dzieci.


Śmiałam się wtedy. Myślałam, że żartuje.

Ale kiedy zaszłam w ciążę, powiedział:

– Widzisz? To znak. Zostań w domu, ja zajmę się resztą.

Zrezygnowałam z pracy. Z myślą, że wrócę za rok, góra dwa. Nie wróciłam nigdy.

Na początku było nawet miło. Nowe życie, pierwsze dziecko, zapach świeżego chleba, gdy piekłam go sama. Czułam się potrzebna. Ale z czasem to, co było domem, stało się klatką.

Marek zaczął wracać późno. Kiedy mówiłam, że jestem zmęczona, śmiał się:

– Czym ty możesz być zmęczona? Cały dzień siedzisz w domu.

Nie rozumiał, że człowiek też się wypala, kiedy codziennie słyszy tylko dziecięcy płacz, a rozmowy toczą się wokół prania, zakupów i rachunków.

Z czasem przestał mnie widzieć. Nie zauważał nowych włosów, nowych bluzek, nawet tego, że schudłam z nerwów. Zaczął narzekać. Na obiad, na kurz, na mnie. Jakby całe jego życie było moją winą.

A ja? Przestałam się bronić.

Milczałam, bo każda kłótnia kończyła się tym samym:

– Chciałaś tego życia. Miałaś wybór.

Tak, miałam. I zrobiłam najgorszy z możliwych.

Czasem, gdy dzieci śpią, otwieram stary segregator. Leżą tam dyplomy, certyfikaty, referencje. Dowody na to, że kiedyś byłam kimś. Że miałam głos, że ktoś się ze mną liczył. Teraz jestem tylko dodatkiem do cudzych potrzeb.

Marek nie bije. Nie pije. Ale zabrał mi wszystko po cichu — szacunek, wiarę w siebie, sens. Została we mnie tylko pustka i echo dawnych ambicji.

Pewnego dnia starszy syn zapytał:

– Mamo, dlaczego ty nigdy nie idziesz do pracy?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że sama pozwoliłam się uwięzić?

Tej nocy długo nie spałam. Po raz pierwszy od lat usiadłam przy komputerze i otworzyłam stare portfolio. Zaczęłam pisać, poprawiać, wspominać. Zrozumiałam, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa.

Nie uciekłam. Nie rozwiodłam się. Ale zaczęłam odzyskiwać siebie — krok po kroku.

Zapisuję się na kurs, wysyłam CV. Czasem słyszę w głowie jego głos:

– Kto cię teraz zatrudni? Ale już się nie boję.

Bo wolę być kobietą z poranioną dumą niż kurą domową, która umarła po cichu, z fartuszkiem zamiast skrzydeł.

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: