Gdy moi rodzice się rozstali, to ona przygarnęła mnie pod swój dach. To ona robiła mi śniadania, tuliła po koszmarach, szyła przebrania na jasełka. Zawsze powtarzała: „Ty jesteś moim sercem”. Wierzyłam jej. Wierzyłam tak bardzo, że nawet po wyprowadzce wracałam do niej co tydzień z zakupami, przynosiłam leki, ogrzewałam dom, kiedy ogrzewanie siadało. Kochałam ją jak matkę.

Kiedy zmarła, świat się zatrzymał. Ale jeszcze bardziej świat zatrzymał się, gdy otworzono testament.

Dla kuzyna – mieszkanie.
Dla mojej siostry – działka.
Dla synów babci – konta oszczędnościowe.
Dla mnie… nic.

Siedziałam jak ogłuszona. Notariusz spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć – ale nie miał prawa.

Po wszystkim poszłam do jej domu. Weszłam do pustych pokoi, w których wciąż czuć było zapach jej kremu do rąk. Usiadłam przy stole, przy którym jadłyśmy zupę pomidorową z ryżem – jej specjalność. I płakałam.

Próbowałam to sobie wytłumaczyć. Może zapomniała? Może dokument był stary? Ale nie – testament był świeży. Spisany zaledwie pół roku przed śmiercią. Pominęła mnie świadomie.

Tydzień później spotkałam ciotkę. Powiedziała bez ogródek:
– Mama bała się, że ty sobie poradzisz. Zawsze byłaś silna. A oni… no cóż, nie.

Czyli to dlatego? Bo potrafię zadbać o siebie? Bo się nie skarżę?
Więc miłość to był tylko obowiązek? Puste słowa, które mówi się wnuczce, żeby nie czuła się gorsza?

Nie wiem. Ale wiem jedno – tamtego dnia straciłam nie tylko babcię. Straciłam też wspomnienia, które teraz wydają się kłamstwem. Bo jak można tak kochać… i tak pominąć?

To też może cię zainteresować: Atak na obiekt jądrowy. W sieci pojawiły się pierwsze nagrania


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Między banknotami znalazłam prawdę": Teraz nie wiem, czy nadal jestem żoną