Alicja obudziła się jak zawsze o siódmej, zrobiła kawę, przygotowała śniadanie dla ich syna, ucałowała go w czoło. Potem sięgnęła po torbę z lekami i powiedziała do męża:

– Zaniesę mamie tabletki i wrócę na obiad.

Nie wróciła.

Mąż – Piotr – początkowo nie panikował. Może zatrzymała ją rozmowa z sąsiadką, może mama miała gorszy dzień, może pojechały razem do apteki. Ale godziny mijały, a telefonu nikt nie odbierał.

Wieczorem teściowa zadzwoniła.

– Alicja do mnie nie dotarła – powiedziała zaniepokojona. – Myślałam, że u was została dłużej.

To był początek koszmaru.

Zgłoszenie na policję. Poszukiwania. Przesłuchania. Zdjęcia rozwieszone na przystankach i tablicach ogłoszeń. Płacz dziecka. Piotr zamieniony w cień człowieka. Bez odpowiedzi, bez tropów, bez nadziei.

Alicja zniknęła. Bez śladu.

Lata mijały. Piotr wychowywał syna sam. Nie potrafił ułożyć sobie życia na nowo. Wciąż czekał. Wciąż słyszał jej głos w głowie. Wciąż miał nadzieję, że pewnego dnia zadzwoni dzwonek do drzwi i usłyszy jej: „Wróciłam.”

I wtedy, zupełnie niespodziewanie, telefon zadzwonił. Nie z policji. Nie z rodziny. Ze szpitala – w innym województwie.

– Przepraszamy, ale kontaktujemy się jako z osobą najbliższą Alicji K. Trafiła do nas po wypadku. Jej stan jest poważny, ale odzyskała przytomność. Podała pana dane.

Piotr zamarł. Serce mu stanęło. Nie czekał. Wsiadł do auta i pojechał natychmiast.

To, co usłyszał w szpitalu, było jak cios.

Alicja nie zaginęła. Uciekła.

Tego dnia, gdy miała zanieść leki, podjęła decyzję. Spakowała dokumenty, gotówkę, kilka rzeczy. I po prostu wyszła. Nie do teściowej. Do innego życia. Do innego mężczyzny.

Nie wytrzymała. Czuła się niewidzialna. Wypalona. Samotna. Próbowała być dobrą żoną, matką, synową. Ale w środku… czuła się jak cień.

Uciekła, by oddychać. Ale nie miała odwagi powiedzieć prawdy. Myślała, że lepiej zniknąć, niż złamać mu serce.

Tamten związek się rozpadł. Potem był inny. I kolejny. Żadne szczęście nie przyszło. A teraz leżała na łóżku szpitalnym, patrząc w oczy człowieka, którego zostawiła z dzieckiem, ciszą i pytaniami bez końca.

Piotr słuchał. Milczał. A kiedy wstał, powiedział tylko:

– Wiesz, co było najgorsze? Nie to, że odeszłaś. Tylko to, że przez lata wierzyłem, że nie żyjesz. A ty… po prostu przestałaś kochać.

I odszedł. Tym razem on.

To też może cię zainteresować: Włoskie media donoszą o skandalu w Watykanie. Skompromitowany duchowny zamierza wykorzystać odejście papieża Franciszka


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Zobaczyłam męża z kochanką przez okno karetki": Myślał, że jestem we wsi