Przez większość swojego życia myślałam, że ciężka praca i poświęcenie dla rodziny są kluczem do szczęścia. Wstawałam codziennie o świcie, najpierw prowadząc gospodarstwo z mężem, potem wychowując nasze dzieci, Anię i Marka. Kiedy dorastali, robiłam wszystko, by mieli lepsze życie – pracowałam na dwa etaty, żeby mogli skończyć studia, zapewnić im start w dorosłość.


Gdy Ania została lekarzem, a Marek wyjechał za granicę i założył rodzinę, czułam dumę.

Myślałam, że moje poświęcenie się opłaciło. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa, że dzieci osiągnęły sukces. Jednak im bardziej ich życie nabierało tempa, tym rzadziej dzwonili, tym mniej miejsca było dla mnie w ich codzienności.


Kiedy zmarł mój mąż, samotność zaczęła mnie przytłaczać. Dom, który kiedyś tętnił życiem, stał się cichy i pusty. Każdego dnia czekałam na telefon od dzieci, na ich odwiedziny. Ale rozmowy były krótkie, a wizyty coraz rzadsze. „Mamo, mamy tyle pracy,” tłumaczyła Ania.

„Mamo, kiedyś wpadniemy,” obiecywał Marek. A ja zostawałam sama, z kubkiem zimnej herbaty i wspomnieniami.


Pewnego dnia Ania zaproponowała, żebym przeprowadziła się do domu opieki.


– Mamo, tam będziesz miała ludzi dookoła, opiekę. Nie będziesz sama – mówiła, próbując mnie przekonać.


Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.


– Dom opieki? Aniu, czy naprawdę myślisz, że to miejsce dla mnie? Pracowałam całe życie, budowałam ten dom, a teraz mam go zostawić?


– Mamo, to tylko dla twojego dobra – powiedziała, unikając mojego spojrzenia.


Nie chciałam się zgodzić, ale presja narastała. Marek dzwonił i przekonywał mnie, że to najlepsze rozwiązanie. Mówił o wygodzie, o tym, że będę miała towarzystwo. W końcu, zmęczona samotnością i brakiem wsparcia, zgodziłam się.


Przeprowadzka do domu opieki była jak zamknięcie pewnego rozdziału mojego życia. Mój pokój był mały, pozbawiony duszy. Kilka zdjęć rodziny na stoliku nocnym było jedynym przypomnieniem, że kiedyś miałam dom, który był moją przystanią.


Pierwsze dni były najgorsze. Czułam się jak intruz w miejscu pełnym obcych ludzi. Pielęgniarki były miłe, ale ich uśmiechy nie zastępowały mi rozmów z bliskimi. Inni mieszkańcy domu opieki mieli swoje historie, swoje bolączki, ale ja nie potrafiłam znaleźć z nimi wspólnego języka. Każdego dnia zastanawiałam się, czy naprawdę na to zasłużyłam. Czy całe moje życie sprowadzało się do tego – do samotności w pokoju, który nie był mój?


Czekałam na odwiedziny dzieci. Ania obiecała, że przyjdzie w weekendy. Marek mówił, że przyleci na święta. Ale weekendy mijały, a drzwi mojego pokoju pozostawały zamknięte. Święta przyszły i minęły bez żadnego telefonu. Czułam się coraz bardziej opuszczona, jakby świat o mnie zapomniał.


Pewnego dnia, podczas obiadu, usiadła obok mnie starsza kobieta. Miała jasne oczy i ciepły uśmiech.


– Jestem Maria – powiedziała. – Widzę, że jesteś nowa. Jak się czujesz?


Spojrzałam na nią z bólem w oczach.


– Szczerze? Czuję, że moje życie skończyło się tutaj.


Maria pokiwała głową.


– Wiele z nas tak się czuje na początku. Ale to nie koniec. Tutaj też można znaleźć coś, co daje radość.


Jej słowa zapadły mi w pamięć. Z czasem zaczęłam brać udział w zajęciach – w warsztatach rękodzieła, wspólnym czytaniu książek. Powoli poznawałam innych mieszkańców, którzy, podobnie jak ja, czuli się opuszczeni przez bliskich. W ich historiach odnajdywałam cząstkę siebie.


Mimo to, każdego dnia czekałam na telefon od dzieci. Każdego dnia miałam nadzieję, że ktoś mnie odwiedzi. I choć nauczyłam się odnajdywać małe radości w nowym życiu, w głębi serca wciąż zadawałam sobie pytanie: Czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy poświęcenie dla rodziny miało skończyć się tak – samotnością w miejscu, które nigdy nie stanie się moim domem?


Bo choć życie w domu opieki dawało mi namiastkę wspólnoty, nic nie mogło zastąpić bliskości rodziny. A ja wciąż czekałam, wciąż marzyłam, że kiedyś to się zmieni. Że znów poczuję się kochana i potrzebna.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Moja córka uważa, że powinnam być tylko babcią": A co z moimi marzeniami


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Odwiedzam cmentarz codziennie, by porozmawiać z mężem": Czy to już jedyny sposób na bliskość