Od dnia, w którym mój syn, Piotr, po raz pierwszy powiedział, że kupuje mieszkanie, czułam dumę. Wychowałam go sama, robiąc wszystko, by miał lepszy start w życiu, niż ja miałam. Pomagałam mu finansowo, poświęcałam swoje marzenia, by jego mogły się spełniać. Kiedy powiedział, że jego nowe mieszkanie to „coś własnego, coś na przyszłość,” wiedziałam, że moje poświęcenie się opłaciło.
Czekałam na zaproszenie, na telefon z prośbą, bym zobaczyła jego nowe życie, miejsce, które nazywa domem. Ale dni mijały, potem tygodnie, a telefon milczał. Na początku tłumaczyłam to sobie. „Pewnie jest zajęty urządzaniem,” myślałam. „Może chce, żebym przyszła, gdy wszystko będzie gotowe.” Ale gdy minęły miesiące, zaczęłam czuć coś więcej niż niepokój – czułam ból.
W końcu zdecydowałam się zapytać wprost. Było to przy okazji rodzinnego obiadu, na który Piotr przyszedł z narzeczoną, Martą. Wydawało się, że są szczęśliwi, zajęci rozmowami o ślubie, planach na przyszłość. W pewnym momencie, gdy Marta wspomniała o mieszkaniu, nie wytrzymałam.
– Piotrek, a może kiedyś zaprosicie mnie do siebie? – zapytałam z uśmiechem, próbując ukryć drżenie głosu.
Piotr zamarł na chwilę, potem spojrzał na Martę, jakby szukał u niej odpowiedzi.
– Wiesz, mamo, to takie małe mieszkanie… – zaczął, unikając mojego wzroku. – Jeszcze nie do końca urządzone.
Marta dodała szybko:
– Tak, wiesz, mamy tam trochę bałaganu. Może kiedyś, jak wszystko będzie gotowe.
Czułam, jak coś we mnie pęka. „Kiedyś” – to słowo brzmiało jak wymówka. Nie chciałam robić sceny, więc uśmiechnęłam się i zmieniłam temat. Ale po obiedzie, gdy wszyscy już poszli, długo siedziałam przy stole, zastanawiając się, co zrobiłam nie tak. Czy powiedziałam coś, co go uraziło? Czy byłam złą matką? Czy moje poświęcenie, lata troski i wsparcia, nie miały znaczenia?
Postanowiłam porozmawiać z nim w cztery oczy. Zadzwoniłam następnego dnia.
– Piotrek, chciałabym się spotkać. Porozmawiać.
Zgodził się, choć w jego głosie słyszałam niechęć. Gdy przyszłam, spotkaliśmy się w kawiarni, nie w jego domu. To było pierwsze, co mnie zabolało. Ale nie chciałam się poddać.
– Piotrze, muszę cię zapytać wprost – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Czy zrobiłam coś, co sprawiło, że nie chcesz mnie zaprosić do swojego domu?
Spojrzał na mnie zaskoczony, potem spuścił wzrok.
– Mamo, nie chodzi o to. Po prostu… zawsze mnie kontrolowałaś. Zawsze miałaś swoje zdanie na wszystko. Boję się, że jak przyjdziesz, zaczniesz oceniać, jak urządziłem mieszkanie, że coś ci się nie spodoba, że będziesz mówiła, co powinienem zmienić.
Te słowa były jak nóż w serce.
– Kontrolowałam? – zapytałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Piotrek, ja zawsze chciałam tylko pomóc. Zawsze chciałam, żebyś miał lepiej, żebyś nie popełniał moich błędów.
– Wiem, mamo, ale czasem twoja pomoc była… za dużo. Chcę, żeby moje mieszkanie było moje. Bez oceniania, bez poprawek.
Milczałam. Przez lata myślałam, że robię to, co najlepsze dla niego. Że moje rady, moje wsparcie, były potrzebne. Ale teraz widziałam, że on czuł się tym przytłoczony.
– Przepraszam – powiedziałam w końcu. – Nie wiedziałam, że tak to odbierałeś. Ale wiedz jedno, Piotrze – nigdy nie chciałam, żebyś czuł, że cię oceniam. Po prostu chciałam być częścią twojego życia.
Spojrzał na mnie z ulgą, ale i z odrobiną wstydu.
– Może… zaproszę cię w przyszłym tygodniu? – zapytał nieśmiało.
Uśmiechnęłam się, choć w sercu czułam mieszankę radości i bólu. Wiedziałam, że droga do naprawy naszych relacji będzie długa. Ale pierwszy krok został zrobiony. I to dawało mi nadzieję.
To też może cię zainteresować: Wygrana Anny Iwanek w "The Voice od Poland". Pojawiły się zarzuty, że to wszystko ustawka
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Zaczęłam dbać o siebie, chodzić do fryzjera i kosmetyczki, a rodzina uważa, że to zbytek": Czy mam prawo do normalnego życia