Siedziałam w moim małym, przytulnym mieszkaniu, otoczona wspomnieniami z przeszłości. Zdjęcia na ścianach przypominały mi o młodości, o rodzinnych chwilach i uśmiechach, które kiedyś wypełniały moje życie. Teraz, w wieku 70 lat, mieszkałam sama. Cisza stała się moim stałym towarzyszem, a samotność – niechcianym przyjacielem.


Moja córka, Ania, była kiedyś całym moim światem. Wychowywałam ją sama po śmierci męża. Robiłam wszystko, by miała szczęśliwe dzieciństwo i dobre wykształcenie. Byłam dumna, gdy ukończyła studia i zaczęła karierę zawodową. Byłam pewna, że nasza więź jest niezniszczalna. Jednak coś się zmieniło. Ania zaczęła się ode mnie oddalać. Coraz rzadziej dzwoniła, coraz rzadziej odwiedzała.


Próbowałam zrozumieć, co się stało. Byłyśmy zawsze tak blisko, a teraz czułam, że staję się dla niej ciężarem. Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy poczułam, że nasza relacja jest zagrożona. To było kilka lat temu, podczas jednej z naszych rzadkich rozmów.


"Mamo, nie rozumiesz, że mam swoje życie? Ciągle tylko narzekasz i wymagasz mojej uwagi," - powiedziała Ania z irytacją w głosie.


Te słowa były jak cios prosto w serce. Nie chciałam być ciężarem. Chciałam tylko być częścią jej życia, widzieć, jak się rozwija, cieszyć się jej sukcesami. Próbowałam tłumaczyć, że tęsknię, że potrzebuję jej obecności, ale każda moja próba kończyła się kłótnią.


Czas mijał, a nasze kontakty stawały się coraz rzadsze. Ania przestała odbierać moje telefony, nie odpowiadała na wiadomości. Czułam, że tracę ją na zawsze. Pewnego dnia, zdesperowana, pojechałam do niej bez zapowiedzi. Otworzyła drzwi z niechęcią, a jej zimne spojrzenie powiedziało mi wszystko.


"Mamo, nie możesz się tak po prostu pojawiać. Mam swoje życie, swoje problemy. Nie mogę ciągle być dla ciebie," - powiedziała, a jej słowa były jak lodowaty prysznic.


Wróciłam do domu ze łzami w oczach. Zrozumiałam, że moja córka już mnie nie chce w swoim życiu. Próbowałam odnaleźć sens w codzienności, ale każdy dzień był dla mnie walką z samotnością. Moje zdrowie zaczęło się pogarszać, a ja nie miałam nikogo, kto by się mną zaopiekował.


Pewnego dnia, podczas przeglądania starych albumów, natknęłam się na list, który napisałam do Ani, gdy była małą dziewczynką. Były to słowa pełne miłości i nadziei na jej przyszłość. Czytając je, łzy płynęły mi po policzkach. Postanowiłam napisać do niej jeszcze raz, ostatni raz.


"Droga Aniu," - zaczęłam, ręka drżała mi z emocji. - "Nie wiem, co się między nami stało. Tęsknię za tobą każdego dnia. Chciałabym, żebyś wiedziała, że zawsze będę cię kochać, bez względu na wszystko. Mam nadzieję, że znajdziesz w sercu miejsce dla mnie, choćby tylko wspomnienie."


Wysłałam list z nadzieją, że może, choć na chwilę, Ania przypomni sobie o miłości, którą kiedyś dzieliłyśmy. Czekałam, ale odpowiedź nigdy nie nadeszła.


Teraz, siedząc w ciszy mojego mieszkania, patrzę na zdjęcia i wspominam lepsze czasy. Moje serce jest pełne bólu, ale także nadziei, że może pewnego dnia Ania zrozumie, jak bardzo ją kochałam. A może już jest za późno. Ale bez względu na wszystko, wiem, że miłość matki nigdy nie gaśnie, nawet jeśli jest jednostronna.

To też może cię zainteresować: Głośno o meczu Igi Światek i Danielle Collins. Padły mocne zarzuty pod adresem polskiej tenisistki


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Przez lata pozostawało to tajemnicą. Taki list dostała księżna Diana przed wypadkiem