Bycie kobietą liderem jest trudne pod wieloma względami. Nie od razu poznałam wszystkie pułapki mojego stanowiska dyrektora handlowego. Na początku lubiłam wir spraw i wydarzeń, dużą liczbę podwładnych i, szczerze mówiąc, lubiłam też zależność innych ode mnie.
Nie zauważałam braku wolnego czasu, chociaż bardzo się starałam, żeby nie oddalać się od siebie z mężem i nam się to udało. Najtrudniejsze było to, że generał postawił rygorystyczny warunek: „Jeśli pójdziesz na urlop macierzyński, odejdziesz ze stanowiska. Później pomyślę, na jakie stanowisko wrócisz.
Dorastałam w rodzinie, w której zawsze liczono grosze od wypłaty do wypłaty i chciałam mieć większą wolność materialną niż w dzieciństwie. Któregoś dnia musiałam jako przedstawicielka firmy udać się do jednego z domów dziecka, przynosząc pomoc humanitarną i prezenty z okazji Mikołajek.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg tej placówki, otoczyły nas dzieci, oczy wszystkich były zwrócone nawet nie na prezenty, ale na nas. Wszystkie miały wielką nadzieję, że ich rodzice w końcu po nich przyszli. Od razu poczułam się nieswojo. Spotkawszy wzrok jednego z dzieciaków, nie mogłam już odwrócić wzroku.
Chłopiec widząc, że zwróciłam na niego uwagę, podszedł, wziął go mnie rękę i cicho powiedział: "Wiedziałem, że przyjedziesz zimą, mamusiu...".
Słysząc to, w jednej chwili runęło wszystko, udało mi się jedynie powiedzieć chłopcu, że zaraz wrócę. Poszłam do łazienki i wybuchnęłam płaczem. Trochę mi zajęło, żeby wziąć się w garść. Kiedy wyszłam, Andrzej stał na końcu korytarza. Podbiegł do mnie, złapałam go i znowu wybuchnęłam płaczem, gdy zaczął mnie uspokajać.
"Nie denerwuj się, nie zgubię się!" - powiedział.
Razem poszliśmy do kierownika, powiedziałam, że znalazłam syna i chcę go zabrać do domu. Dyrektorka poprosiła chłopca, aby poczekał za drzwiami. Potem powiedziała mi, że to dość skomplikowany chłopak i jeśli już zdecydowałam się kogoś adoptować, to lepiej poczytać biografie, lepiej się poznać itp. Jedyne, o co zapytałem wtedy menadżera, to czy rodzice Andrzeja żyją. Kiedy usłyszałam, że ich już nie ma, jeszcze bardziej utwierdziłam się w swojej decyzji.
Rozmowa z mężem była dość długa. Nie miał nic przeciwko temu, ale chciał się upewnić, jak poważne jest moje pragnienie zostania matką adoptowanego dziecka. Następnego dnia pojechaliśmy razem do sierocińca na spotkanie z Andrzejkiem. Dziecko mogło z nami zamieszkać.
"Dlaczego przyprowadziliście do mojego mieszkania dziecko z sierocińca bez pozwolenia? Nigdy bym się na to nie zgodziła!" - powiedziała teściowa, u której mieszkaliśmy.
Zarówno dla mnie, jak i męża taki kierunek rozmowy był całkowitym zaskoczeniem, a teściowa, widząc nasze lekkie zamieszanie, przeszła do ofensywy.
"A tak w ogóle, co to za wiadomość? Co, nie możesz urodzić dziecka? Nie wiadomo, kto został zabrany do domu nie wiadomo skąd!".
Spojrzałam na męża i uświadomiłam sobie, że ledwo może się powstrzymać. Po kilku kolejnych zdaniach mąż głośno wypuścił powietrze i odpowiedział: "Po pierwsze, mamo, przyjęliśmy do domu nie nieznaną osobę, ale naszego syna, czy ci się to podoba, czy nie. Po drugie, dałaś nam mieszkanie, mam nadzieję, że pamiętasz. Po trzecie, potrzebujemy Twojego prezentu na kolejne, maksymalnie dwa miesiące, nasz wiejski dom jest już prawie gotowy, pozostały jeszcze drobne poprawki, więc możesz albo wrócić tu sama, albo wynająć „prezent”.
Cóż, po czwarte, jeśli chodzi o „nie możesz rodzić” - możemy rodzić i urodzimy siostrę Andrzejka, ale nie w tych „gościnnych” ścianach" - dodał.
Po takiej naganie ze strony syna teściowa była zaskoczona.
"Nie to chciałem powiedzieć, źle mnie zrozumiałeś..." - teściowa doskonale zrozumiała, że przekroczyła czerwoną linię. Kiedy „właściciel” mieszkania wyszedł, przytuliłam męża i naszego syna.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mój drugi mąż żąda, aby córka z pierwszego małżeństwa płaciła mu czynsz za pokój": Nie chcę wyrzucać własnej córki
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Emerytura Katarzyny Skrzyneckiej to głodowa kwota. Gwiazda musiała rozwiązać ten problem
O tym się mówi: Tylu błędów na festiwalu w Opolu jeszcze nie było. 92-letniej Sławie Przybylskiej wyrwano mikrofon. To jednak nie wszystko