W Polsce prawie 2 miliony osób żyje w skrajnym ubóstwie, a blisko 5 milionów ledwo wiąże koniec z końcem. Za tymi liczbami kryją się konkretne twarze, adresy i historie. Jedną z nich jest pani Grażyna – matka ciężko chorej Kasi, która próbuje przeżyć dzień za 10 zł i 47 groszy.

„Raport o biedzie 2025” Szlachetnej Paczki to twardy dokument, ale jeszcze bardziej – opowieść o ludziach, którzy każdego dnia walczą nie o marzenia, ale o przetrwanie.

Biedańsk – największe miasto, którego nie widać na mapie

Autorzy raportu Szlachetnej Paczki nazwali niewidzialne miasto „Biedańskiem”. Nie ma prezydenta, herbu ani granic administracyjnych, ale ma miliony mieszkańców. Gdyby istniało naprawdę, byłoby największym miastem w Polsce.

Statystyki pokazują, że skrajnej biedy jest nieco mniej niż rok wcześniej, ale jednocześnie przybywa tych, którzy żyją tuż nad kreską. Każdy miesiąc, każdy rachunek może zepchnąć ich w przepaść skrajnego ubóstwa. W „Biedańsku” codziennie toczy się ta sama walka: o jedzenie, ogrzanie mieszkania i choćby najbardziej kruchą nadzieję.

Tutaj bieda nie jest abstrakcją. Ma imię, nazwisko i swój dramat. Jak u pani Grażyny, u której ktoś policzył, że życie córki i codzienność domu da się wycenić na… trzy kilo marchewki dziennie.

10 zł i 47 groszy na dzień. „Co mam kupić – leki czy jedzenie?”

Pani Grażyna od urodzenia opiekuje się ciężko chorą córką Kasią. Mąż nie żyje, wszystkie obowiązki – emocjonalne, fizyczne i finansowe – spadły na nią. Miesięcznie dostaje tak niski zasiłek, że jak sama mówi, „wychodzi 10 zł i 47 gr na dzień”.

„− Poszłabym do tego urzędu, co mi to przyznał, położyła te pieniądze na stole i zapytała: Co mam kupić, jedzenie czy leki? Jakie jedzenie? Czerstwy chleb czy twaróg po terminie?” – mówi ze łzami w oczach.

„− Przepraszam, że tak gorzko, ale nie mam się komu wyżalić. Przed córką zawsze staram się uśmiechać. Niech tę chwilę jak tu jest na świecie, zapamięta szczęśliwie” – dodaje.

Dla niej każdy dzień to matematyka rozpaczy: ile kromek chleba, ile tabletek, ile można jeszcze odjąć od siebie, żeby starczyło na dziecko.

Chłopiec sprzedaje zabawki, żeby tata miał leki

Inna rodzina z „Biedańska” żyje w cieniu choroby pana Piotra. Kilka lat temu, w wieku 33 lat, mężczyzna doznał udaru. Sparaliżowało nie tylko jego ciało, lecz także ich dotychczasowe życie. Żona Mariola i dwóch synów zostali z długami, przerwanym remontem i jednym wielkim znakiem zapytania: czy dzisiaj wystarczy na jedzenie?

„− Pawełek zaczął sprzedawać swoje zabawki, żebym miała za co wykupić leki dla taty” – opowiada pani Mariola.

Dom, w którym mieszkają, wygląda tak, jakby czas się zatrzymał. Zamiast podłogi – płyty. Zamiast łazienki – beton. Na osobę zostaje 286 zł miesięcznie. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej odmówił wsparcia, bo w papierach ciągle widnieją zarobki sprzed miesięcy. Dokumenty mówią jedno, życie – coś zupełnie innego.

Rodzina nie planuje już marzeń. Planowanie dotyczy czegoś innego: które dziecko w tym roku dostanie zimową kurtkę, a które będzie musiało poczekać. I ile jeszcze da się „przedłużać” rachunki.

Komórka po miotłach zamiast mieszkania

Pan Stefan nie ma mieszkania. Ma komórkę po narzędziach, tuż przy pionie grzewczym. To tam śpi, żyje i przeczekuje kolejne dni. Dostaje własny klucz w zamian za odśnieżanie podwórka i drobne prace porządkowe.

„− Mieszkam w komórce, która była kiedyś schowkiem na miotły. Jest przynajmniej ciepło, bo obok idzie pion grzewczy. Mogę tu spać w zamian za drobne roboty na podwórku, grabię liście, odśnieżam. Dostałem nawet własny klucz i wstawiłem tu sobie stary fotel, na którym śpię” – tłumaczy.

„− Kiedyś pytałem o drobne prace za jakiś grosz, ale każdy przeganiał mnie jak alkoholika. Teraz mówię wprost, zrobię coś za jedzenie i ludzie chętniej mi zlecają” – dodaje.

Najczęściej pomaga 80-letniej sąsiadce, która dzieli się z nim talerzem zupy albo kanapką, jeśli sama ma co jeść. Sklep „na zeszyt” czasem odpisuje mu dług w zamian za sprzątnięcie podwórka. Gdzie indziej nazwano by to „drobnostką”. W „Biedańsku” to pełnoprawna waluta.

„Moje życie warte jest 150 zł”

Pan Maciej żyje w jednym pokoju, z łóżkiem z palet i miską zamiast łazienki. Utrzymuje się z renty w wysokości 1400 zł. Gdy trafił do szpitala, ktoś okradł jego mieszkanie – mimo że nie było w nim wiele do zabrania.

Jego marzenia są boleśnie proste: umyć się jeszcze kiedyś w ciepłej łazience, obejrzeć spokojnie teleturniej w telewizji, a kiedy przyjdzie czas – odejść nie w zimnie i ciszy. Kiedy mówi o swoich rachunkach, najbardziej boli jedno: że jego życie potrafi się zmieścić w kwocie około 150 zł na gaz. Reszta to przetrwanie.

Seniorzy, którzy liczą każdy krok… do toalety

W „Biedańsku” są też tacy jak pani Brygida. Budzi się codziennie w strachu, ale nie o wielką politykę czy światowe kryzysy. Bo każdy ruch oznacza ból, a ból oznacza kolejną tabletkę, którą trzeba podzielić na części, żeby starczyło na dłużej.

Za mieszkanie płaci 650 zł, na życie zostaje jej 277 zł miesięcznie. Do miasta ma daleko, sama nie udźwignie ciężkich zakupów. Wstydzi się nawet pójść do publicznej toalety, bo:

„− Nie udźwignę toreb. A co, jeśli będę musiała do toalety i nie wytrzymam? W mieście wszystko płatne. Te dwa złote to czasem moje być albo nie żyć”.

Jej największym marzeniem nie jest nowy telewizor ani wyjazd. „− Żeby ktoś mnie odwiedzał zapytać, jak się dziś czuję” – mówi.

Statystyki, które nie wyglądają jak Polska z folderów

Paradoks jest brutalny. Polska jest w gronie 20 najbogatszych krajów świata, rozwija się gospodarczo jak nigdy, ale nie wszyscy jadą tym samym pociągiem. W 2024 roku prawie 2 miliony ludzi żyło w skrajnym ubóstwie, ponad 5 milionów było ubogich relatywnie. Aż 364 tysiące dzieci egzystuje na granicy minimum, ponad 400 tysięcy seniorów ma emeryturę niższą niż minimalna.

Według danych, 80 procent starszych osób nie wykupuje leków, co piąty senior jest niedożywiony, a w 5 procentach mieszkań wciąż nie ma nawet toalety.

To nie są historie z odległych regionów Ameryki Łacińskiej czy Azji. To polskie adresy. Polskie klatki schodowe. Polskie podwórka.

Szlachetna Paczka: tutaj najważniejsza jest nadzieja

W tym roku Szlachetna Paczka po raz 25. odwiedziła rodziny w całym kraju. Wolontariusze, którzy pukają do drzwi „Biedańska”, mówią jedno: ludzie nie oczekują cudów. Chcą dostać szansę.

Czasem ta szansa ma bardzo konkretną formę: lodówki turystycznej dla pana Stefana, ciepłej kurtki dla chłopca, łóżka, które rano jest suche dla pani Brygidy, czy 150 zł na gaz dla pana Macieja. Czasem to „tylko” rozmowa – tak zwyczajna, że trudno uwierzyć, jak bardzo może zmienić czyjś dzień.

Miasta biedy nie zlikwiduje jedna ustawa

Autorzy raportu piszą wprost: bieda w Polsce nie rośnie dlatego, że ludzie „nie chcą pracować”. Wzrasta dlatego, że system widzi ich za późno albo nie widzi wcale.

„Biedańsk” istnieje naprawdę. Ma twarze dzieci sprzedających zabawki, żeby mama miała na leki dla taty. Twarze seniorów wahających się między jedzeniem a tabletką przeciwbólową. Twarze samotnych ludzi śpiących w komórkach po miotłach.

Można odwrócić wzrok i udawać, że to tylko raport. Można też powiedzieć: dość. Bo w tym mieście nie brakuje wszystkiego. Najbardziej brakuje nadziei. A ta często kosztuje mniej niż trzy kilo marchewki.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Po odejściu taty matka zamieniła mnie w służącą": Już się nie dziwię, że ojciec w końcu odszedł na tamten świat

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nie żyje wybitna polska śpiewaczka. Kondolencje płyną z całej Polski