Patrzę dziś na moją córkę i myślę, że świat chyba gdzieś mi ją ukradł, przeżuł i wypluł w wersji, której nie poznaję.

Kiedyś była „tą dobrą”. Klaudia – spokojna, poukładana, piątkowa uczennica, ta, co wolała książkę niż imprezę. Dumna byłam jak paw.

– Pani Mario, ma pani złote dziecko – słyszałam od nauczycieli.
A ja wkładałam te słowa jak medal do serca. Może za bardzo.

Ślub wzięła młodo, bo „trafił się porządny chłopak”. Bartek – spokojny, pracowity, bez nałogów. Dobry dom, stała praca, żadnych dramatów.

– Uważaj – ostrzegałam. – Dziecko, mieszkanie, kredyt, małżeństwo to nie zabawa.

– Mamo, nie panikuj – śmiała się. – Ja wiem, co robię.

Przez pierwsze lata naprawdę wiedziała.

Dom lśnił, dziecko było wykąpane, nakarmione, wszystko jak z obrazka. Bartek pracował, ona „ogarniała”. Ja wpadałam czasem z zupą i myślałam: „Udało się. Ma lepsze życie niż ja”.

Nie wiedziałam, że ten idealny obrazek już wtedy miał pęknięcia.

Pierwsze sygnały zignorowałam.

Klaudia zaczęła częściej „wyskakiwać na chwilę z koleżanką”.
Wróci później z pracy, bo „kawa po trudnym dniu”. Przebierała się w coś bardziej obcisłego niż zwykle, malowała usta szminką, której wcześniej nie używała.

– Na kawę tak się stroisz? – zapytałam kiedyś.

– Mamo, czasy się zmieniły – przewróciła oczami. – To, że ty chodziłaś w jednym swetrze przez tydzień, nie znaczy, że ja mam być zakonnicą.

Ugryzłam się w język. Może faktycznie zazdrościłam jej młodości?

Potem zaczęły się dziwne wiadomości, migające na jej telefonie.

Zobaczyłam przypadkiem, gdy zostawiła telefon na stole.

„Nie mogę się doczekać, aż znowu cię poczuję. Twój M.”

Serce mi ścisnęło.

– Klaudia, kto to jest „M.”? – spytałam wieczorem.

– Kolega z pracy – odpowiedziała zbyt szybko. – Mamy taki… głupi styl żartów. Nie wtrącaj się.

„Nie wtrącaj się”. Myślałam, że pęknę.

Najgorzej jest patrzeć, jak ktoś niszczy życie nie tylko swoje, ale i tych dookoła – i nie móc nic zrobić.

Bartek przychodził do mnie czasem z małym Antkiem.

– Pani Mario, Klaudia miała dyżur – tłumaczył. – Czy mogę go zostawić na parę godzin? Tak się lepiej wyśpi.

Brałam wnuka z radością.
Tylko że „parę godzin” zamieniło się w popołudnia, wieczory, weekendy.

– Klaudia, ty w ogóle spędzasz czas z własnym dzieckiem? – zapytałam.

– Mamo, nie dramatyzuj – prychnęła. – Tylko dlatego, że nie siedzę nad nim 24/7 jak ty nade mną, nie znaczy, że jestem złą matką.

Zaśmiała się.

– Poza tym, ty lubisz się nim zajmować. Robisz to świetnie. Każdy ma swoje role.

„Role” – jak w teatrze.

Ja: babcia-opiekunka.
Bartek: bankomat i kierowca.
Klaudia: gwiazda z życia „po pracy”.

Prawda przyszła do mnie nie od niej.

Przyniósł ją… Bartek.

Przyszedł późnym wieczorem, z dzieckiem na rękach, twarz miał szarą.

– Pani Mario – zaczął, nie siadając nawet. – Muszę pani coś powiedzieć. Bo ja już nie wiem, co mam robić.

Antek spał, główkę miał opartą o jego ramię.

– Klaudia mnie zdradza – powiedział prosto. – Z tym facetem z pracy. Wiem, bo widziałem ich razem. Nie raz.

Przełknął ślinę.

– Powiedziała, że „potrzebuje przestrzeni”, że ma dość bycia tylko żoną i matką. Że ja jej nie rozumiem.

Spojrzał na mnie z rozpaczą.

– A ja… ja ją kocham, rozumie pani? Ja naprawdę chciałem jej dać wszystko.

Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Chciałam krzyknąć: „Kłapnę cię w łeb, dziecko, żebyś się obudziła!”.
Ale jej nie było. Bawiła się właśnie w swoją „przestrzeń”.

Później było już tylko gorzej.

Trójkąt – ona, mąż, kochanek – zaczął się kręcić coraz szybciej.

– Klaudia, ty się opamiętaj – mówiłam jej, łapiąc ją w biegu między „wyjściem z koleżanką” a „pilnym spotkaniem w pracy”. – Masz dziecko. Masz dom. Masz męża, który cię kocha.

Wywracała oczami.

– Mamo, ja mam trzydzieści lat, nie siedemdziesiąt – syczała. – Mam prawo do szczęścia. Całe życie żyłam, jak wy chcieliście. Najpierw szkoła, studia, porządny chłopak z porządnej rodziny, ślub, bach – dziecko. A teraz ja wreszcie chcę czegoś dla siebie.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Poza tym, jak cię słuchałam przez lata – kontynuowała – to sama mnie uczyłaś, że „facet to niepewna inwestycja”. To teraz się zabezpieczam.

– Zdradą?! – nie wytrzymałam.

– Nie dramatyzuj – wzruszyła ramionami. – To tylko romans. Nie będę przecież rozwalać rodziny. Bartek i tak się do niczego nie nadaje, jak go zostawię, to w ogóle się posypie. A tak – ma żonę, dziecko, dom. I niech się cieszy.

Zatkało mnie.

Najgorsze, że w jej opowieściach… to ja byłam winna.

– Gdybyś mnie tak nie kontrolowała całe życie, może teraz bym nie musiała się wyrwać – słyszałam. – Gdybyś sama miała odwagę odejść od ojca, kiedy robił ci piekło, pokazałabyś mi, że kobieta ma prawo czegoś chcieć! A ty całe życie zaciskałaś zęby. Ja taka nie będę.

Wskazywała palcem.

– To ty mnie nauczyłaś, że kobieta musi się poświęcać. Teraz mam dosyć.

Paradoks: całe życie brałam wszystko na siebie, a na końcu usłyszałam, że to przeze mnie moja córka zdradza męża i zostawia w kącie własne dziecko.

Widziałam, jak Antek patrzy w drzwi, kiedy wieczorem wracała „po spotkaniu”.

– Mamusia wróciła! – wołał radośnie, a ona całowała go w czoło i pędziła pod prysznic, ścierając z siebie zapach innego mężczyzny.

Bartek próbował ratować, łapać, negocjować.

– Kłóć się ze mną, wrzeszcz, ale nie rób z nas tła – błagał. – Jak chcesz odejść, odejdź. Ale przestań udawać, że nic się nie dzieje.

Ona miała zawsze tę samą odpowiedź:

– Ty nic nie rozumiesz. Ja tonę. Duszę się w tym domu, w tych obowiązkach. Mam prawo przeżyć życie, zanim skończę jak matka – zmęczona, zgorzkniała, bez niczego.

Czasem, kiedy to mówiła, rzucała na mnie szybkie spojrzenie.
Jakby wbijała we mnie szpilkę.

Czy czuję się winna? Tak.

Winię się za to, że nie nauczyłam jej zdrowych granic.
Że pokazywałam jej przez lata matkę, która znosi i dźwiga, zamiast matkę, która mówi „dość”.

Ale nie jestem winna tego, że dorosła kobieta dziś bawi się w miłosny trójkąt, jakby w życiu nie było nikogo poza nią.

To jej wybór, nie mój.

Ostatnio przyszła do mnie z płaczem.

– Mamo, jestem rozdarta – szlochała. – Z M. jest jak w filmie, czuję się żywa. Z Bartkiem… jest stabilnie, nudno. A Antek… jak na mnie patrzy, to mam ochotę zniknąć.

Spojrzała na mnie rozpaczliwie.

– Powiedz mi, co mam zrobić. Tylko nie moralizuj.

Patrzyłam na nią długo. Na moją dziewczynkę, która stała przede mną jak mała, choć miała własne dziecko.

– Nie powiem ci, co masz zrobić – odpowiedziałam powoli. – Mogę ci tylko powiedzieć, co ty robisz. Zdradzasz męża. Olewasz dom. Zaniedbujesz dziecko. I próbujesz wmówić sobie, że winna jest twoja matka, bo kiedyś była za słaba, żeby walczyć o siebie.

Zadrżała.

– Gdybyś była inna, ja też byłabym inna – rzuciła odruchowo.

– Być może – przyznałam. – Ale nie ja sypiam z żonatym facetem. Nie ja zostawiam własne dziecko z babcią, bo mam „kawę”. Nie ja kłamię mężowi prosto w oczy.
Westchnęłam.
– W którymś momencie przestajesz być czyjąś córką, a zaczynasz być po prostu sobą. I przed sobą będziesz musiała kiedyś odpowiedzieć.

Dramat tej historii nie kończy się rozwodem ani wielkim wybuchem.

Na razie trwa zawieszenie: Klaudia dalej się bawi, Bartek dalej walczy, Antek rośnie, a ja… stoję na środku tego pola minowego.

Jedni mówią: „wspieraj córkę, nieważne, co zrobi”.
Inni: „stój po stronie zięcia, on tu jest ofiarą”.

A ja najbardziej chcę stanąć po stronie małego chłopca, który niczemu nie jest winny, a którego oczy widzą więcej, niż dorośli sądzą.

Córka bawi się w miłosny trójkąt. Zdradza męża, olewa dom, zaniedbuje dziecko, a winna jestem… ja.

Tak przynajmniej brzmi jej wersja.

Moja jest inna: winna jestem za to, że dałam jej życie i nie nauczyłam, jak nim mądrze zarządzać.

Resztę dopisała sama – swoimi wyborami, swoimi „prawami do szczęścia”. I pewnego dnia to nie do mnie, tylko do siebie będzie musiała powiedzieć: „to ja to wszystko zrobiłam”.

To też może cię zainteresować: Nie żyje ikona PRL-u. Polska kultura straciła jeden z najbardziej wrażliwych głosów

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Ten prosty trik wypełni cały dom świątecznym zapachem. Wystarczą trzy składniki, efekt zachwyca