Kościół udekorowany białymi liliami pachniał tak intensywnie, że aż kręciło mi się w głowie. Goście zajmowali miejsca, orkiestra stroiła instrumenty, a mój przyszły mąż czekał przy ołtarzu z nieskazitelnym uśmiechem. Wszyscy mówili, że jesteśmy idealną parą. Ja w to wierzyłam. Do dziś nie wiem, jak mogłam być tak ślepa.

Wszystko zaczęło się chwilę przed ceremonią. Stałam w zakrystii, poprawiając welon, gdy usłyszałam podniesione głosy. To był Damian i mój ojciec. Chcieli być dyskretni, ale drzwi były uchylone. Najpierw myślałam, że się tylko kłócą o organizację, o jakiś szczegół dnia. Ale gdy wsłuchałam się lepiej, serce przestało mi bić.

– Panie Henryku, umawialiśmy się inaczej – syknął Damian. – Pańska córka wnosi w małżeństwo dom i udziały w firmie. To był warunek, o którym rozmawialiśmy.

Mój ojciec westchnął ciężko. – Chciałem to załatwić po ślubie. Nie wypada…

– Nie wypada? – przerwał mu mój narzeczony. – Wie pan, ile czasu zmarnowałem? Ja nie żenię się z miłości, tylko żeby zapewnić sobie przyszłość.

Te słowa rozdarły mi świat na pół. Poczułam, jakbym nagle spadła z wielkiej wysokości. W głowie dudniło mi jedno zdanie: Ja nie żenię się z miłości. Wszystkie jego komplementy, wszystkie zapewnienia, wszystkie plany… okazały się zimną kalkulacją.

Wyszłam zza drzwi, choć nogi miałam jak z waty. Damian zbladł, gdy mnie zobaczył.

– To nie tak, kochanie… – zaczął, ale głos mu drżał.

– Właśnie że dokładnie tak – odpowiedziałam, czując, jak łzy wypełniają mi oczy. – Nigdy mnie nie kochałeś. Chciałeś tylko tego, co dostałam po dziadku.

W kościele ludzie zaczynali się wiercić, bo ceremonia opóźniała się już ponad kwadrans. Ja jednak wiedziałam jedno: nie mogłam zrobić tego kroku. Nie przed Bogiem. I nie przed sobą.

Zdjęłam obrączkę z palca i położyłam ją na ławce obok. Damian zerwał się, złapał mnie za rękę, ale odsunęłam się jak od obcego.

– Zrobię wszystko – szepnął. – Już nie chodzi o pieniądze. Chodzi o nas.

– Gdyby chodziło o nas, nigdy nie postawiłbyś warunków – odpowiedziałam.

Nogi się pode mną uginały, ale poszłam w stronę wyjścia. Goście szeptali, ktoś westchnął głośno, ktoś inny wybiegł za mną, żeby zapytać, czy zwariowałam. Ale ja nie zwariowałam. Ja w końcu przejrzałam na oczy. Lepsze było upokorzenie na oczach ludzi niż życie u boku człowieka, który widział we mnie tylko portfel.

Tego wieczoru siedziałam sama w domu, patrząc na rozmazany makijaż w lustrze. Czułam wstyd, żal i ulgę naraz. Przez chwilę myślałam, że zmarnowałam sobie życie. Ale potem dotarło do mnie coś ważnego:

Lepiej zawrócić sprzed ołtarza, niż spędzić lata z kimś, kto nie chce twojego serca, tylko twojego majątku.

A tamtego dnia nie straciłam narzeczonego. Straciłam złudzenia. I to był pierwszy krok do odzyskania siebie.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Moja była teściowa zrujnowała mi małżeństwo": To ja byłam tą, która opiekowała się nią podczas ciężkiej choroby

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Modlitwa o zdrowie do Matki Bożej porusza serca wiernych. W trudnych czasach daje ukojenie i nadzieję