Wreszcie znalazł kobietę, która go kochała, i myślałam, że w moim życiu zapanuje spokój. Ewa wydawała się miła, kulturalna, zawsze z uśmiechem i słowem „mamusiu” na ustach. Nigdy bym nie pomyślała, że ten uśmiech będzie początkiem końca mojego spokoju. Po ślubie zaproponowali, że zamieszkają ze mną. Dom był duży, a ja byłam wdową, więc się zgodziłam. Pomyślałam, że dobrze mieć bliskich obok, że dom ożyje. Jak bardzo się myliłam.

Na początku wszystko wyglądało niewinnie. „Mamusiu, może przestawimy stół, będzie więcej światła” – powiedziała pewnego dnia. Potem zniknęły moje stare firany, dywan, który pamiętał chrzest mojego syna, a nawet porcelanowy serwis po mojej matce. „Te rzeczy są niemodne, kupimy nowe, ładniejsze” – tłumaczyła z uśmiechem. Nie chciałam się kłócić. Myślałam, że to drobiazgi, że młodzi mają prawo po swojemu urządzić życie. Ale z każdym dniem czułam, jak mój dom przestaje być mój.

Pewnego popołudnia wróciłam z zakupów i zamarłam w progu. Moje rzeczy były spakowane w kartony, a okna otwarte na oścież. Ewa stała pośrodku salonu, w fartuchu i rękawiczkach. „Sprzątamy, mamusiu! Zobacz, jak dużo niepotrzebnych rzeczy. Czas na porządki” – powiedziała z entuzjazmem. Zajrzałam do pudeł. Leżały tam zdjęcia mojego męża, pamiątki z naszego ślubu, obrusy, które sama haftowałam nocami, gdy syn był mały. „To nie są śmieci, Ewa. To moje wspomnienia” – powiedziałam cicho. Spojrzała na mnie, wzruszyła ramionami i dodała: „Nie bądź taka sentymentalna, trzeba żyć nowocześnie”.

Od tego dnia nic już nie było takie samo. Bałam się wchodzić do kuchni, bo wszystko tam było „jej”. Nie mogłam nawet spokojnie obejrzeć telewizji, bo „o tej porze robimy kolację”. Mój syn, zamiast mnie wesprzeć, powtarzał: „Mamo, nie przesadzaj, Ewa tylko próbuje zaprowadzić trochę porządku”. Porządku... To słowo brzmiało jak policzek. Coraz częściej miałam wrażenie, że jestem w tym domu gościem. Albo gorzej – przeszkodą.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę w kuchni. „Twoja matka powinna pomyśleć o jakimś spokojnym miejscu dla siebie. Może dom seniora? Przecież ona potrzebuje ciszy” – mówiła Ewa szeptem. Serce mi zamarło. Zrozumiałam, że pozwoliłam jej wejść za daleko, że oddałam wszystko – przestrzeń, spokój, szacunek – w imię zgody, która i tak była iluzją.

W nocy spakowałam walizkę i wyszłam. Bez słowa, bez pożegnania. Nie mogłam już tam zostać, w miejscu, gdzie przestałam być kimkolwiek. Po kilku dniach zadzwonił syn. Mówił, że Ewa przesadziła, że mam wrócić. Ale ja już nie potrafiłam. Bo czasem, kiedy ktoś zabierze ci godność, nawet przeprosiny nie są w stanie jej oddać.

Dziś mieszkam sama, w małym mieszkaniu po siostrze. Mam swój kubek, swoje zasłony, swoje wspomnienia. Nikt ich nie rusza, nie wyrzuca, nie komentuje. Wreszcie znowu oddycham spokojnie.

Synowa wprowadziła swoje zasady do mojego domu. Mój błąd – pozwoliłam jej wejść za daleko. Bo granice, których nie postawimy na czas, później stają się murami, zza których już nie da się wyjść.

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: