Zażądał ode mnie trzypokojowego mieszkania, a sam tylko leży na kanapie.

Myślałam, że już nic mnie nie zdziwi po tylu latach pomagania im we wszystkim – ale to, co usłyszałam przy kuchennym stole, przelało czarę goryczy.

Człowiek, którego przyjęłam jak syna, patrzył mi prosto w oczy i żądał więcej, niż kiedykolwiek dał od siebie.

A moja córka… tylko milczała.

Krzysztofa poznałam, gdy moja córka miała dwadzieścia cztery lata. Na początku wydawał się w porządku – miły, kulturalny, nawet trochę nieśmiały. Mówił, że szuka pracy, że „ma plany”, że „teraz tylko chwilowo gorzej”. Czekałam, aż ta chwilowość minie.

Minęło dziesięć lat, a on wciąż szuka.

Córka pracuje po dwanaście godzin, żeby utrzymać rodzinę. Ja pomagam, jak mogę – raz zapłacę rachunki, raz zrobię większe zakupy, czasem wezmę wnuczkę do siebie, żeby mieli chwilę spokoju.


A on?


Leży na kanapie, przegląda telefon i mówi, że „na razie nic nie pasuje, bo pensje żałosne”.
Najchętniej krytykuje wszystkich, którzy mają więcej odwagi i mniej wymówek.

Kiedyś próbowałam z nim rozmawiać.


– Krzysztof, może chociaż coś dorywczego?


– Nie po to skończyłem szkołę, żeby roznosić ulotki – rzucił z pogardą.


Szkołę skończył wiele lat temu. I to ledwie.

Tydzień temu przyszli do mnie razem. Córka wyglądała na zmęczoną i przygaszoną, a on – pewny siebie, jakby przyszedł po coś, co mu się należy.


Usiedli w kuchni, wypili kawę, a potem Krzysztof zaczął:


– Mamo, chcielibyśmy porozmawiać o czymś poważnym. Wnuczka dorasta, potrzebuje swojego pokoju. Myśleliśmy, że może pani pomoże nam kupić większe mieszkanie.

Myślałam, że źle słyszę.


– Pomogę? – zapytałam spokojnie.


– No tak. Coś trzypokojowego. W końcu ma pani oszczędności, a nam trudno samemu.

Spojrzałam na córkę. Nie patrzyła na mnie. Wiedziałam, że to nie jej pomysł – że przyszła tu, bo on ją namówił.

– Krzysztof – powiedziałam ostro – a może to ty w końcu ruszysz się z kanapy i zarobisz na to mieszkanie?


– Łatwo pani mówi, bo miała pani inne czasy. Dzisiaj bez znajomości to się nic nie da.

Zatkało mnie. Nie dlatego, że mnie obraził – tylko dlatego, że mówił to takim tonem, jakby to ja była winna jego lenistwu.

Po tym spotkaniu długo nie mogłam dojść do siebie. Przypominałam sobie wszystko – te lata, kiedy im pomagałam, kiedy rezygnowałam z własnych planów, żeby im było łatwiej.


A on nigdy nawet nie podziękował. Zawsze uważał, że mu się należy.

Dwa dni później córka przyszła sama. Powiedziała, że przeprasza, że nie chciała, żeby tak wyszło.


„Mamo, ja już nie mam siły” – wyszeptała.


Objęłam ją i wtedy zrozumiałam, że najbardziej zepsułam właśnie ją – bo pozwoliłam, by myślała, że pomoc należy się zawsze i każdemu, bez względu na to, jak się zachowuje.

Od tamtej pory nie dałam im ani złotówki. Nie dlatego, że żałuję pieniędzy. Tylko dlatego, że chcę, żeby w końcu zrozumieli, że życie to nie tylko branie.

Córka zaczyna powoli się zmieniać. Znalazła dodatkową pracę, a w oczach znowu pojawił się błysk, którego nie widziałam od lat.

A Krzysztof?

Nadal leży na kanapie.Ale to już nie moja kanapa i nie mój problem.

Bezczelność mojego zięcia nie mieści mi się w głowie. Zażądał ode mnie trzypokojowego mieszkania, a sam tylko leży na kanapie.


Kiedyś myślałam, że dobroć nie ma granic. Dziś wiem, że jeśli nie postawisz granicy, ktoś zamieszka w twoim życiu na zawsze — i nawet nie wstanie z kanapy.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zostawił mnie dla młodszej kobiety": Kiedy wrócił, byłam już kimś innym

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zaginęła 15-letnia Maja Boniek. Istnieje zagrożenie życia i zdrowia. Rodzina ujawniła jej ostatnią wiadomość